Gdyby zapytać moich znajomych, powiedzieliby pewnie, że...yyy...nie słynę z bycia wrażliwą. Powiem wprost: ktoś, kogo - mam nadzieję, że mogę - nazywam przyjacielem, zasugerował mi kiedyś, żebym napisała książkę pt. "Jak zabić romantyzm na 100 sposobów". Bo mnie to naprawdę męczy - trzymanie za rączki, kwiatki, zachody słońca, serduszka i ckliwe piosenki. Naprawdę marzę o tym, że na stare lata wyląduję przy kimś, dla kogo formą powiedzenia "kocham cię" będzie umycie mi samochodu.
Czasami jednak nawet ja mam spadek formy, poziom cynizmu we krwi obniża mi się drastycznie i niespodziewanie zaczynam się roztkliwiać. Dopadło mnie to w tym tygodniu - tym razem mam przynajmniej dobrą wymówkę w postaci gorączki (bonusik do przeziębienia). Nie dość, że - całkowicie dosłownie - na mózg mi padło i widać coś tam się przegrzało, to jeszcze nuda, uwięzienie w domu, co przy takiej pogodzie musiało się źle skończyć.
Łatwo wyobrazić sobie, jak bardzo musiałam być zdesperowana, skoro zaczęłam sprzątać (podkreślam: w połowie maja, na dworze 20 stopni i słoneczko) w jaskini chaosu, czyli we własnym pokoju. Po zdjęciu kilku warstw geologicznych i wypłoszeniu zwierzyny wszelakiej dokopałam się do zamierzchłych czasów mojego dzieciństwa, przypadającego na lata 90., którego resztki uchowały się jakimś cudem przed moim "wszystko wypieprzyć" nastawieniem.
Kinderki z jajek-niespodzianek Ferrero. Drogie to było jak cholera i zresztą do dziś pozostaje inwestycją średnio opłacalną. Ale zawzięcie naciągałyśmy z siostrą Mamuta na kolejne sztuki, kolekcjonowałyśmy ostro pingwiny, słonie, dinozaury, zające, montowałyśmy im ogromne przestrzenie mieszkalne w pokoju i bawiłyśmy się godzinami, mając totalnie gdzieś jakieś durne Barbie i Furby (kto pamięta, co to?). Ach, nostalgia. Fajnie było mieć te 8 lat, przejmować się jedynie swoją kolekcją karteczek do segregatora ze zwierzątkami i tym, że dzisiaj do obiadu ohydna marchew na gęsto (moja zmora).
Pamiętam, że kiedy miałam 6 lat, uratowałam mojej siostrze życie. Przy której z naszych licznych wycieczek po włościach zapędziłyśmy się do zagrodzonej części podwórka, gdzie dziadek hodował pawie, bażanty i inne opierzone paskudztwo. Jako, że były tam też ozdobne kaczki, musiał być też staw - do którego zsunęła się ze skarpy moja 3-letnia wówczas siostra. Zaskakujące, w jak dziwny sposób to zapamiętałam - nie mogę przypomnieć sobie żadnych emocji, tego, jak się czułam, pamiętam tylko jej płacz i siebie, stojącą na brzegu, jakbym oglądała film. Trochę retro, trochę rozmyte, jak pojedyncze kadry przesuwane na stop-klatce. Pewnie gdybym, zamiast ją wyciągać (do dzisiaj nie wiem, jakim cudem mi się udało), pobiegła po rodziców, dzisiaj nie miałabym siostry - miałabym za to cotygodniowe wizyty u psychiatry.
Dziwne, jak małą wagę przywiązuję do tego wydarzenia (ej, ale nie żałuję, bez przesady). Jest to raczej coś, co wspominamy obydwie ze śmiechem, niż autentycznie głębokie przeżycie. Nie czułam się nigdy z tego powodu bohatersko, właściwie nie dotarł do mnie ogrom tego, co się stało (chociaż rodzina mało nie zwariowała, kiedy zobaczyła Kaśkę ociekającą wodą). A przecież tak mało brakowało, żeby tamtego dnia świat stał się już na zawsze inny, gorszy. Fajnie mieć siostrę.
Kinderki bez zbędnych sentymentów pozbierałam i wystawiłam na allegro - w maju w Poznaniu gra Portishead, pieniądze same się nie zarobią. Fajnie było być dzieckiem, ale muszę przyznać, że im jestem starsza, tym lepiej się bawię :)
Gods bless you.
Fajnie się Ciebie czyta:)
OdpowiedzUsuńpiszesz fantastycznie!interesujaco i nie przynudzasz,chce sie chlonac to wszystko co napisalas!oczywiscie obserwuej i z niecierpliwoscia czekam na nowe posty!
OdpowiedzUsuńsłodkie piegi :)
OdpowiedzUsuńPozornie nie przywiązujesz wagi do tamtej sytuacji. Ona jest w Tobie, głęboko przeżyta i zapewne w jakiś stopniu ukształtowała Ciebie (lub miała wpływ na to jaka jesteś, i pewnie na Twoją siostrę też wpłynęła). Na co dzień nie odczuwasz tej sytuacji, bo gdybyś odczuwała to byłaby trauma. A tak z tego co piszesz na szczęście nie jest. W życiu rodzinnym, w relacjach z rodzicami i rodzeństwem inaczej odczuwamy takie sytuacje, bo w tych relacjach najważniejsze jest po prostu być.
OdpowiedzUsuńfrankenstein - zapewne masz rację, nie wiem ja duży wpływ miało to wydarzenie na moje dalsze życie, jednak z siostrą łączy mnie bardzo głęboka emocjonalna więź i bezgraniczne zaufanie, mimo, że czasami śmiertelnie się na siebie obrażamy :) jednak pamięć i świadomość to zagadkowe maszyny :)
OdpowiedzUsuńa gdzie nowy post???
OdpowiedzUsuńhalo halo!!!czekam:)
ps. masakra z tym chlopakiem twojej przyjaciolki :P usmialam sie :D
Nie przypuszczałam, że Twój wpis tak mnie wciągnie. Masz ciekawy punkt widzenia, w dodatku piszesz tak lekko, że ma się ochotę Ciebie czytać. Będę tutaj zaglądać :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twoja szczerość i lekkość opowiadania o różnych rzeczach. Chociaż rzadko komentuję, czytam wszystko :)
OdpowiedzUsuń