niedziela, 20 listopada 2011

Beznecie.

Brak internetu jest zaiste traumatycznym doświadczeniem. To uczucie, kiedy klikasz w ikonkę firefoxa, a ona łypie na ciebie szyderczo i śmieje ci się bezczelnie w twarz, mówiąc, że połączenia NIE MA - tego nie da się porównać z niczym innym. Nie ma co zrobić z rękoma, z oczami, człowiek nie wie w co się wgapić, czym się zająć - idzie trochę poprzeszkadzać innym, ponarzekać, że mu się nudzi, w międzyczasie coś przegryzie, potem znowu ponarzeka, może wyjdzie na spacer, ostatecznie - jeśli człowiek jest na poziomie - łapie za książkę. I pierwsze kilka dni da się nawet znieść - prawdziwy horror zaczyna się po ok. tygodniu, kiedy każda komórka ciała wyrywa się w stronę komputera, który - jak wiadomo - bez szybkiego łącza internetowego nie ma zbyt wielu zastosowań. 

Mam na imię Magda i jestem dzieckiem ciężko uzależnionym od internetu. Nawet wtedy, gdy z niego nie korzystam - po prostu dla własnego komfortu psychicznego muszę mieć świadomość, że gdzieś tam jest i przyjdzie na wołanie. I uwierzcie, że Facebook jest tu akurat najmniej istotny. Tak naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, w jaki sposób marnuję czas przy komputerze (bo to, że marnuję go w ilościach hurtowych, jest oczywiste) - ja sobie klikam tu i tam, słucham muzyki, czytam newsy z zakresu szeroko pojętej kultury popularnej i niepopularnej i ogólnie udaję, że robię coś produktywnego. Czasami popracuję mało-wiele (konia z rzędem temu, kto wie, jak powinno się to zapisywać), ogarnę blogaski swoje i znajomych (bo są tacy hot i trendy, że mają te blogaski) i zaczynam zabawę od początku. 

Ale już dobrze, już wszystko gra. Internet powrócił do mnie w końcu i chociaż musiałam poświęcić kilka dni na odbudowanie naszego związku, obecnie układa nam się idealnie. Nasze niedawno wynajęte mieszkanie w podgórskiej kamienicy nareszcie zaczyna wypełniać się ciepłem i nie jest już zimno jak w psiarni, zaczynam powoli odplątywać warstwy koców, szlafroków i dresów, a dłoń sterująca myszką nie pokrywa się już szronem po wyciągnięciu z rękawa.

Fajnie tu, na tym Podgórzu. Otaczają nas lumpeksy i sklepy ze starociami, co przyda się na pewno - jako że dual umyślić sobie zorganizować Andrzejki w klimacie retro (początek XX wieku). Rozpisał też program imprezy:
- lanie woskiem
- lanie masłem
- buty aż do progu
- fusy po zagranicznej kawie
- kości gołębie
- podrzucanie krwawnika
- prawdziwy Andrzej.
 co sprawia, że sama chcę to zobaczyć, bo to wszystko nie może skończyć się dobrze - nawet biorąc pod uwagę fakt, że w nasza kamienica charakteryzuje się dość dużym współczynnikiem studenta na metr kwadratowy, a normalnych ludzi w zasadzie prawie tu nie ma.

Dzisiaj mieliśmy oglądać "Conana" i dual niespodziewanie wymyślił sobie, że jest podobny do głownego aktora, czyli do Khala Drogo z "Gry o tron", tyle że nie przypomina go ani w "Conanie" ani w "Grze", a w serialu "Gorące Hawaje". Fakt, nie jest może aż tak estetyczny (znaczy się, dual nie jest) i ma niewyregulowane brwi, ale podobieństwa odmówić nie można. Trochę go stunningujemy i będzie cacy. Ostatnio odkryliśmy też, że nasz inny kumpel, zwany Fransem, podobny jest do Enrique Iglesiasa, ale ciągle czekamy na dobry moment, żeby go lekko wyszydzić i publicznie znieważyć.


I na dzisiaj to tyle, bo szczęśliwie udało mi się skutecznie odmóżdżyć. Good night and good luck.

Gods bless you.