sobota, 18 czerwca 2011

Mistrzowie podrywu.



Zawsze wychodziłam z założenia, że podryw w klubie "na drinka przy barze" to coś, co przytrafia się dziewczętom ślicznym, zgrabnym i promiennym. Jako, że nie łapię się pod żadną z tym kategorii, moje doświadczenia w tej materii sprowadzały się do kilku incyndentów bez ciągu dalszego (w tym miejscu serdecznie dziękuję moim kolegom, którzy zawsze skutecznie odstraszali mi potencjalnych "tych jedynych"). Inna sprawa, że zwykle chodziłam do klubu przepełniona albo chęcią intensywnej zabawy albo potrzebą upodlenia się, a do żadnej z tych czynności nie są mi potrzebni przypadkowi przystojniacy w wypastowanych butach. Spać po imprezie lubię we własnym łóżku, zajmując całą dostępną przestrzeń, a za mąż mi się nie spieszy, stąd w większości przypadków nie widzę sensu wymieniać nawet numerów telefonu. Ogólnie - nie wierzę w barowe znajomości, tak samo jak w szukanie miłości przez internet.

phot. by Piotr Semberecki

Nie do końca zatem ogarniam, co zdarzyło się ostatnio - może przeważył fakt, że po raz pierwszy w życiu zdołałam się zdekoncentrować jednym piwem (wypitym w upalny dzień w ogródku krakowskiego Re), a potem raźno pomaszerowałam prosto na koncert do Studia, gdzie poszło już z górki. Nie, nie chwalę się tym - i w sumie nie było nawet tak źle. Ale upał w połączeniu z zimnym Żywcem (którego notabene nie jestem fanką) sprawiły, że byłam mniej wredna niż zwykle, toteż...

DAŁAM SIĘ WYRWAĆ PRZY BARZE. W studenckim klubie Studio. I to nawet nie na drinka. Na piwo. Na browara po prostu. O ile miałam niedawno przejściowe lęki, czy przypadkiem nie staję się zbyt poważna i dorosła, teraz nie mam już obaw. Mam tako samo nakopane w głowie, jak 5 lat temu.

phot. by Piotr Semberecki
Przyszłam do klubu w dżinsach i różowych trampkach, nastawiona na słuchanie muzyki i ostry doping spod sceny, jako że zespół moich przyjaciół supportował tego wieczoru Leszka Możdżera i Zakopower. Nie zwisałam kusząco z barowego stołka, machając stopą obutą w paski, szpilki i piórka, nie trzepotałam rzęsami w przypadkowych kierunkach ani nie odławiałam z tłumu potencjalnych ojców moich potencjalnych dzieci. Wniosek z tego taki, że gdy potrzebny jest mężczyzna, zwykle wychodzi z tego mogiła. Ale kiedy marzy się o tym, aby wszyscy oni znaleźli się na Marsie, zawsze napatoczy się jakiś uwodziciel, przy czym jakość tego donżuana jest wprost proporcjonalna do naszego braku zainteresowania. 

Tym razem trafił mi się rarytas - 28-letni muzyk, artysta, człowiek o wielkiej wrażliwości, kawaler, chociaż z odzysku, świeżo po rozwodzie (oczywiście usłyszałam historię tej tragicznej miłości, wrednej żony i jego zranionej duszy, ale nie było w niej nic specjalnie interesującego, więc nie będę przytaczać). Nie planowałam nigdy zostać żoną, a co dopiero żoną nr 2, więc scenariusz randkowy skreśliłam z miejsca, a na wersję przygodną nie miałam jakoś specjalnie ochoty, czasu ani chwilowo warunków, więc skupiałam się głównie na podtrzymywaniu stałego stężenia piwa we organizmie. Adorator nie był specjalnie rozmowny, ale przebiegły, kiedy brakowało mu myśli do wyrażenia, rzucał się do przodu niczym kobra, z zebranymi w dzióbek usteczkami, próbując podejść mnie "na glonojada" - nie macie pojęcia, jak taki się potrafi mocno przykleić....

phot. by Piotr Semberecki
Pewnie gdybym była trzeźwa, nie doszło by do tej sytuacji. Gdybym nie wypiła całego tego piwa i byłabym w stanie zwinąć żagle w kierunku moich przyjaciół, nie usłyszałabym najpiękniejszych słów, jakie może usłyszeć kobieta o 1 w nocy. Słów, które przyprawiły mnie o radosny kwik i dały mi źródło radości, z którego czerpię jak dotąd bezustannie.

"...- yyy...to może pojedziemy do mnie?"
(tu miałam strzelić ciętą ripostą, ale nie zdążyłam)
- no, to znaczy, do moich rodziców. bo ja z rodzicami mieszkam...."

Eh, próbowałam wizualizować sobie tą scenkę: ranek, pora śniadania, schodzę do kuchni, zastając tam szanownych rodziców, zasiadam z pokerową twarzą przy stole i mówię "dzień dobry TATO"...

Daleka jestem od tego, żeby oceniać czyjeś życie seksualne i sposób prowadzenia się. Ale panowie, ogarnijcie się - dopóki nie wyprowadzicie się spod maminej spódnicy, nie liczcie za bardzo na jednonocne podboje :)


Gods bless you

9 komentarzy:

  1. hehehehe, sama będę teraz czerpać z tych pięknych słów, hehe, rozbawiłaś mnie baardzo :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam tekst i czuję się zniesmaczona :/ Co za typ, nie dość, że nic w nim ciekawego, o jeszcze Cię zaprasza na noc do swoich rodziców. Ueee :/

    A tak na marginesie, to mojego męża poznałam przez internet ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. haha, niezła historyja !
    I zakochałam sie w pierwszym zdjeciu! Jest inspirujace ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  4. super zdjątka. o to musze koniecznie sie zorientowac jakie maja te kampanie :) dzieki, bo bym pewnie nigdy sie nie dowiedziala ;D znam ich w sumie tylko z bizuterii i torebek poki co :) ciuchy nie zbyt :) ale oprawa zdjec ekstra! :D

    http://www.facebook.com/pages/Fashion-Passion/127087060700971 - FASION PASSION because we all love to be a little fashion victims! :)


    FOLLOW MY BLOG - then I WILL FOLLOW BACK AND YOU WILL BE ON MY BLOG ROLL LIST ON MY BLOG :)


    FASHION VICTIM - LIKE FACEBOOK PAGE!
    FASHION passion -FBpage - ALL BOUT FASHION, EVENTS, ART, FAMOUS PAINTERS, MUSIC, CONCERTS, LOOKS, MY RECIPES AND INSPIRATIONS

    MY BLOG - FASHION PASSION - MY RECIPES

    zapraszam do sledzenia, I willl follow back!

    OdpowiedzUsuń
  5. @asiunia - nacięłam się okrutnie na znajomościach przez internet, spróbowałam tego raz i do dzisiaj jeszcze mam uraz, więc chyba więcej już się nie skuszę :) wiem, że są takie przypadki, ba - moja koleżanka poznała swojego narzeczonego podczas wyrzucania śmieci do kontenera, więc wszystko jest możliwe :) aczkolwiek niewiele znam szczęśliwych par, które poznały się w internecie, dlatego zakładam, że jest to jedna z tych mniej skutecznych metod :) a co do typa - normalnie pewnie zarobiłby w paszczę, ale upał na dworze sprawił, że po jednym Żywcu już miałam włączoną ogólną miłość do świata ... za to przynajmniej śmiesznie było :)

    @Koka!nna , @joannade - autorami wszystkich fotografii, jakie zamieszczam na blogu, są Basia (moja przyjaciółka) i Piotrek (dawny kolega ze studiów) - robią wspaniałe zdjęcia, zapraszam do oglądania - linki do galerii pod zdjęciami i w widgecie po prawej.
    gdyby ktoś był zainteresowany, obecnie w Krakowie trwa wystawa zdjęć Piotrka (do 26.czerwca): wydarzenie na FB - wystawa dyplomowa Piotra Sembereckiego "Pieces of You"

    OdpowiedzUsuń
  6. Niezła historia, ale się pośmiałam :). Skąd on się urwał? Też nie mam zamiaru szybko wyjść za mąż, choć już ponoć jestem starą panną, wg babci :D, ale cóż takie życie. Nie mam też w zwyczaju przyjmować drinków od nieznajomych, ale Ci się trafił delikwent, fajnie, że to opisałaś. Będę częściej zaglądać ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. O widzisz, a w Carpiu nas (mnie i kumpelę) koleś wyrywał na kibel. Siedzimy sobie, sączymy piwo, gadamy, nagle podchodzi koleś, uśmiecha się zalotnie i zapytuje tymi słowy: "Dziewczyny, czy nie wiecie może gdzie jest toaleta?". Jednocześnie odpowiedziałyśmy, że nie wiemy, po czym zatopiłyśmy się znowu w rozmowie i piwie. Podrywacz wrócił po kilku minutach i z tym samym zalotnym uśmiechem oznajmił nam, że toaleta jest tam i tam, gdybyśmy przypadkiem potrzebowały.

    Tak, że tego... Można na różne sposoby ;). Ale czy to skuteczne?

    OdpowiedzUsuń
  8. @Carolina Peno - jeszcze do niedawna rozmaici wujkowie zagadywali mnie, pytając "kiedy ślub" i "kiedy dzieci". któregoś dnia byłam w złej formie, poniosło mnie i powiedziałam że jestem za inteligentna, żeby prać jakiemuś frajerowi skarpety i babrać się w pieluchach. ktoś tam się nawet obraził, ale przynajmniej już nie pytają ;)

    @justynides - zaiste, Twój przypadek chyba nawet lepszy :D serio, nie wiem skąd oni biorą takie teksty :) dla mnie mistrzostwem jest skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju pt. "Lachonarium" bodajże :) normalnie filmik instruktażowy.

    OdpowiedzUsuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.