piątek, 8 lipca 2011

Kto plotkuje?



Wszyscy wiedzą, że kobiety plotkują - a przynajmniej robi to wspaniała większość z nich. Oczywiście, panie nie zostają dłużne szydzącym z nich mężom, ojcom, braciom itd. i twierdzą, że to właśnie mężczyźni więcej czasu spędzają na omawianiu gorących nowinek z życia znajomych i nieznajomych. Prawda, jak to zwykle z nią jest, leży gdzieś pośrodku i właściwie to kwestia nie jest rozwiązana. Zastanowiło mnie to któregoś dnia - z jednej strony chętnie powtarzany stereotyp baby-plotkary, z drugiej - mocna linia obrony pań, które twierdzą, że mężczyźni przy piwku nie dyskutują jedynie o piłce nożnej.

phot. by Piotr Semberecki


Przede wszystkim - kto zacz? Wydaje mi się, że "plotkowanie" z definicji dotyczy kogoś nieobecnego przy rozmowie oraz porusza tematy, o których ta osoba nie mówi oficjalnie. Czyli: missing person + temat tabu, upraszczając: seks, pieniądze, polityka, religia, problemy rodzinne, zdrowie. Zajmę się seksem, bo pieniędzy nie mam, polityką gardzę, religia mnie dotyczy tylko - że tak powiem - zawodowo, a problemy rodzinne i zdrowotne najczęściej są problemami z prawdziwego zdarzenia, czyli odwrotnie jak w przypadku relacji damsko-męskich.

Z racji przynależności płciowej nierzadko byłam uczestnikiem babskich plotek. Plotek, podkreślam, nie sabatu czarownic polegającego na obrabianiu komuś tyłka i wieszaniu psów na nieobecnych. Z mojej perspektywy było to nieszkodliwe kłapanie paszczą, nie przypominam sobie żeby kiedykolwiek miało jakieś konsekwencje. Świat męskich pogaduszek otworzył się przede mną jednak tak naprawdę dopiero w zeszłym roku...

Zawsze miałam wielu kolegów, nie wiem nawet, czy nie więcej, niż koleżanek - głównie dlatego, że w latach szczenięcych dzieliłam czas na czytanie i na dynamiczne zabawy, gdzie wymachiwanie lalką wydawało mi się czynnością tak idiotyczną, że zdecydowanie wolałam w coś zagrać, tłuc się śnieżkami, albo wymordować nazistów w Wolfensteinie. Nie wspominając o tym, że potrafiłam bić się jak rasowy chuligan i w sytuacjach podbramkowych (tzn. kiedy musiałam przyjąć wyzwanie) zwykle to nie ja leciałam ostatecznie z płaczem do mamy. W każdym razie skutkiem moich wybryków było to, że w pewnych grupach byłam traktowana bardziej jak kumpel niż jak dziewczyna, co oznacza, że koledzy moi ukochani nie krępowali się ani z tematyką ani z formą wypowiedzi. Szczerze mówiąc, miałam wtedy wrażenie, że jedynym męskim tematem rozmów jest seks - kto, z kim, kiedy, ile razy, przy czym wiadomą rzeczą jest, że spora część liczb była totalnie niekwantyfikowalna - bo zmyślona. 

Punktem zwrotnym w tym badaniu socjologicznym okazało się dla mnie poznanie przyjaciół mojego ostatniego (na szczęście już byłego) chłopaka. Oswoiwszy się ze mną po początkowej nieufności zaczęli w końcu poruszać w mojej obecności sprawy bardziej prywatne. I zaczęło się...Jeśli kiedykolwiek wcześniej myślałam, że faceci TEGO nie robią, myliłam się strasznie. Słuchałam o związkach, rozpadach, powrotach, chorobach, przeprowadzkach, wstydliwych tajemnicach, właściwie o wszystkim tym, o czym rozmawiają przy kawie dziewczyny, oczywiście uwzględniając fakt, że to, co chłopcy przemilczeli, dochodziło do mnie drogą okrężną, bo mój wybranek spowiadał się każdorazowo, nieproszony, z cudzych tajemnic. Te męskie rozmowy przypominały mi nieco konspirację - krótkie uwagi wtrącone w potok codziennej gadki o wszystkim i niczym.

phot. by Piotr Semberecki
Wydaje mi się, że to chyba jedna z najważniejszych różnic - o ile kobiety plotkują oficjalnie, ba, specjalnie umawiają się w tym celu! o tyle mężczyźni wolą okrężną drogę:
- ej, stary, włącz TV bo mecz leci
- o, zajebiście, czekaj tylko piwo wezmę. Ty, a może zadzwonimy jeszcze po Radka, niech wpadnie też na browarka.
- co ty, ta jego Anitka go nie puści, ja nie wiem jak on z tą babą wytrzymuje, wzięła go za mordę tak krótko że bez pytania to ani na basen nie może wyjść. Ja bym ją rzucił z miejsca.
- Ty, a słyszałeś, że Olka z Bartkiem się rozeszli? Rzuciła go, podobno z jakąś tam na boku wywijał, gruba akcja. 
- No, słyszałem coś, trzeba by Tomka zapytać, on będzie wiedział co i jak. To co, dawaj ten meczyk...(dialog oczywiście totalnie fake, do celów poglądowych)
Że niby na meczyk się umówili. Bo przecież to wstyd, plotkować, mężczyźnie nie przystoi. 

Uderzyła mnie jedna rzecz. Większość moich koleżanek, przyjaciółek, kumpelek, chociaż raz w życiu narzekała w mojej obecności na swojego chłopaka / męża, jak zwał tak zwał. Że on niedobry, że nie pamięta o rocznicach, że za mało kocha, że lekceważy, że to, że tamto - ostatecznie każda chyba kobieta zna ten stan, kiedy Potencjalny Jedyny potrafi wyprowadzić z równowagi tak mocno, że aż się człowiek od ścian odbija w furii. Niezależnie od skali przewinienia, narzekanie jest środkiem mniej drastycznym niż wybatożenie łajdaka albo wyrzucenie jego rzeczy przez okno (chociaż to całkiem fajne uczucie, polecam w skrajnych przypadkach) - jednak po takiej rozmowie facet może spodziewać się zwykle najgorszego, jako że baby trzymają sztamę i najpewniej doradzą koleżance, żeby chłopa trzymała krótko. I przykro to mówić, ale babskie ploty nierzadko szkodzą związkom bardziej niż przysłowiowa teściowa. 

Owszem, słyszałam, jak moi kumple narzekają na swoje dziewczyny - jednak zwykle przychodzili wtedy raczej przygnębieni niż wściekli, a jeśli wściekli, to już z rozwiązanym problemem, bo świeżo po zerwaniu. Nie przypominam sobie jednak chyba, żeby któryś wyliczał tysiące wad, niedoskonałości, uchybień, a tym bardziej - żeby ze swojej kobiety szydził lub wyśmiewał się. Owszem, są patologiczne przypadki, kiedy ktoś upokarza partnera swoimi uwagami, ale mówię tu o normalnych, w miarę zdrowych związkach. I mam wniosek - kobiety są o niebo gorsze, o wiele mniej lojalne wobec partnerów niż faceci wobec nich. 

phot. by Piotr Semberecki
Mam wrażenie że mężczyzna traktuje zawsze swoją kobietę trochę jak trofeum, jeśli ją kocha, to jest dumny z tego, jaka jest, chce się nią chwalić, bo im jest wspanialsza (czy to ładna, czy zgrabna, czy bystra, dowcipna lub oczytana, to zależy od środowiska), tym wyższa jest jego pozycja w stadzie (szacuneczek kumpli jest). Jeśli on sam twierdzi, że jest beznadziejna, brzydka, gruba i głupia, samodzielnie obniża swoją wartość. Za to kobiety...pozbawione tego atawizmu, nie mają blokady zabraniającej im mówić o słabostkach swojego partnera. Jeśli ktoś temu zaprzeczy - litości! W różnych środowiskach, zależnie od poziomu "porządności" i otwartości, słuchałam różnych rzeczy. Wiem, którzy z chłopaków moich przyjaciółek mają fetysz na punkcie stóp. Wiem, który boi się ciemności, który ma zaburzenia erekcji, którego podniecają lolitki i który jest synusiem mamusi. Kobiety są otwarte - w zaufanym gronie często nie mają zahamowań, żeby powiedzieć przyjaciółce o najbardziej intymnych szczegółach życia, zwłaszcza gdy pojawia się problem. Jak dla mnie, to zdrowa reakcja, jeśli jej celem jest szukanie rozwiązania problemu. Ale drogie panie...czy naprawdę nie byłyście nigdy świadkiem lub uczestniczką prześmiesznej - bo prześmiewczej - dyskusji (zwykle po "jednej-lampce-wina-za-dużo"), której motywem przewodniem była ilość centymetrów upakowana w męskich bokserkach? Przysięgam, że o pewnych rzeczach wolałabym nie wiedzieć, bo trudno mi opanować śmiech, gdy patrzę na niektórych kolegów po tym, jak ich dziewczyny puściły farbę. I szczerze - uważam, tak jak nie słyszałam nigdy, żeby faceci spędzali wieczór nabijając się ze swoich byłych dziewczyn, że wypominanie słabostek ukochanych (zwłaszcza byłych) jest jednym z ulubionych kobiecych sportów.

Baby są wredne, serio. 

Do zbudowania tej wydumanej koncepcji nie użyłam żadnej teorii socjologicznej. Tak sobie po prostu radośnie bredzę.

P.S. A propos różnic między kobietami i mężczyznami: krótka scena z "Przyjaciół" (umieszczanie na stronie jest zablokowane)
gods bless you