sobota, 15 października 2011

Fenomen męskiej bluzy.

Dedykuję - Bartkowi, Dualowi i Kornelowi oraz ich ciuchom. 



Nie wiem, jak zimno jest na dworze, ale w moim odczuciu temperatura oscyluje między zerem a minus sto, co sprawia, że naprawdę niechętnie sięgam po buty i kurtkę. Gdybym mogła, zakopałabym się najchętniej w kocach, z kubkiem gorącego Pu-Erha i laptopem któregoś z moich współlokatorów, jako że mój ukochany pecet czeka póki co na swoją mamusię w rodzinnym domu z powodu braku dostatecznej przestrzeni życiowej w hanczynej kawalerce. Dopiero dzisiaj rozpracowaliśmy system ogrzewania mieszkania i w tej chwili ciepło zaczyna powoli rozpełzać się po kątach, czekam aż dotrze do moich opatulonych w dwie pary skarpet stóp.

Określenia "zimno" zaczynam używać, kiedy wieczorny papierosek na świeżym powietrzu przestaje sprawiać mi frajdę, co przekłada się na fakt, że nie jestem w stanie zostać nałogowcem, jako że nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek potrzeba zmuszała mnie parę razy dziennie do kilkuminutowego postoju zimą na dworze. Podkreślam - na dworze, nie "na polu". Owszem, zdarzało mi się wychodzić na pole, ba - zdarza się to do dziś; mimo, że całe życie spędziłam na Śląsku, mieszkałam w rejonie, który obfitował w rogaciznę, trzodę chlewną i wspomniane pola, czyli mówiąc wprost - na zadupiu. Problem właściwego nazewnictwa jest jednak tak oklepany, że nie chcę się nad nim rozwodzić, ostatecznie wiadomo, kto ma rację.

phot. by Katarzyna Hołda



Staram się trzymać zasady, żeby podczas szukania mieszkania z góry eliminować osobniki płci żeńskiej - nie dość, że nie można dopchać się do łazienki, to jeszcze większość lasek potrafi zrobić dym o źle poustawiane kubeczki albo przesunięty wazonik. Jako że jestem zagorzałą czcicielką chaosu i w pogardzie mam sterylne warunki, każdy porządek w zasięgu mojego wzroku traktuję jako bałagan in spe. Moje zapędy w tworzeniu pięknego, kolorowego burdelu (bo trudno użyć tu łagodniejszego słowa, biorąc pod uwagę jak aranżuję przestrzeń) do tej pory potrafiła okiełznać jedynie Justunia, która przez dwa lata wspólnego mieszkania przetresowała mnie tak, że obecnie spontanicznie latam ze ścierą i przecieram blaty. Co prawda ogranicza się to jedynie do rejonów kuchni i łazienki - bo ogólnie mówiąc, mam za dużo rzeczy, żeby utrzymać porządek w pomieszczeniu, gdzie sypiam.Zresztą nie ukrywajmy - nie staram się jakoś specjalnie.

I tak oto jest nas troje i żadne nie przywiązuje specjalnej wagi do tego, z czyjej pije szklanki i czy ubrania poskładane są w kosteczkę, czy też radośnie rozrzucone dookoła. Bo w praktyce czasami naprawdę lepiej odpuścić niż wymagać niemożliwego, w tym przypadku - sterylnych warunków w kawalerce zamieszkałej przez trójkę dorosłych jedynie z nazwy ludzi; jednak wiem dobrze, że jeśli zamiast chłopaków miałabym tu pod ręką dwie dziewczyny, prawdopodobnie ktoś zginąłby śmiercią gwałtowną i bolesną. Babie nigdy nie dogodzisz i zawsze coś będzie nie halo, dlatego ze spokojem w duszy patrzę na Duala, Kornela i Wuja, jak z radosnym dziecięcym szczebiotem mordują coś, grając w FPSa. 

phot. by Piotr Semberecki

Dodatkowym bonusem wynikającym z mieszkania z dwoma chłopakami są dwie dodatkowe szafy, w których znaleźć można wielkie, męskie bluzy sportowe, pasujące mi do spodni od dresu. Nic to, że bluza Duala sięga mi do kolan, a rękawy tej od Kornela muszę kilkakrotnie podwijać - nie należy być wybrednym, kiedy człowiek własnych bluz posiada mało, bo lansuje się na damę i przecież se nie kupi, bo niby po co. Muszę jednak przyznać, że chłopcy mają anielską cierpliwość, bo nawet smuga czarnego eyelinera rozmazana dekoracyjnie z przodu koło suwaka nie wywołała żadnych zakazów co do dalszego bezczelnego pożyczania. Praktykowałam ten zwyczaj (tzn. pożyczanie, nie paćkanie linerem) przy każdym moim chłopaku oraz większości współlokatorów i jak dotąd nie doczekałam się reakcji bardziej emocjonalnej niż "tattwa, wyskakuj z bluzy, bo wychodzę". Idąc za ciosem urządziłam dzisiaj dzień prania i wrzuciłam do pralki wszystkie moje męskie bluzy, bo w końcu po domu muszę w czymś chodzić.

Do jednej z takich bluz mam szczególny sentyment, mimo, że nie przywiązuję emocjonalnego znaczenia do przedmiotów, co w praktyce oznacza, że poza kilkoma przypadkami nie pamiętam, od kogo co dostałam i z jakiej okazji, a wszystkie romantyczne badziewy zwykle usuwam z mojej przestrzeni życiowej (nie ogarniam na przykład o co chodzi z suszeniem kwiatów - nie dość, że wyglądają paskudnie i zbierają kurz z całego uniwersum, to jeszcze są martwe i blokują mi feng shui). Poza jednym wyjątkiem - kiedy miałam 15 lat, przeżywałam jedną z pierwszych szczenięcych miłości, chodząc z Bartkiem, właścicielem czerwonego egzemplarza tzw. "góry od dresu". Było dużo trzymania się za rączki i łażenia po parku, siedzenie na kolankach i całowanie, ale w pamięć zapadła mi najbardziej właśnie ta bluza, uwieczniona na jednym ze wspólnych zdjęć. Jak to zwykle bywa z miłością w tym wieku, wszystko diabli wzięli kiedy jaśnie panna (czyli ja) rzuciła fochem i odwróciła się na pięcie, co - w połączeniu z różnymi szkołami, do których chodziliśmy - sprawiło, że nie widziałam Bartka 8 lat. Kiedy przyjechałam z Krakowa do rodzinnego domu na roczne wygnanie, jakimś trafem (no dobra. przez fejsbuka) odnowiliśmy kontakt i zaprzyjaźniliśmy się, a po kilku tygodniach Bartek przytargał mi do domu tą samą czerwoną bluzę, która nawet teraz wygląda na mnie jak sukienka. I muszę przyznać, że to chyba najfajniejszy prezent, jaki dostałam w życiu, mimo, że całość trąci romantyzmem i nostalgią, których fanką raczej nie jestem. W bluzie oczywiście śpię i snuję się po domu w chłodne dni, a że jest naprawdę obszerna, mogę swobodnie dorastać (czyt. tyć) w jej wnętrzu. 

phot. by Katarzyna Hołda

Szczerze mówiąc, bezczelnie pożyczyłam na wieczne nieoddanie kilka takich bluz, a parę innych wyżebrałam u kumpli, bo były mięciusie, milusie i w ogóle stworzone dla mnie. Jeśli chodzi o Kornela i Duala, nie zdążyłam jeszcze zrobić pełnego przeglądu ich garderoby, ale myślę, że przy okazji prania w najbliższym czasie jeszcze kilka ciekawych egzemplarzy wyjdzie na światło dnia. I tak właśnie mieszka się z chłopakami - największym problemem jest to, kto tym razem skoczy po piwo i czy mamy w domu ser do tostów. Żadnych wazoników, wyższej logiki układania garów w szafce, zero pretensji o to, że zalałam Dualowi kakao wodą, zamiast mlekiem. Jesteśmy już w pełni zadomowieni, w mieszkaniu już coraz cieplej, pralka głośno pracuje w kuchni, a ja zastanawiam się, jak matematycznie rozwiązać to, że mamy trzy miejsca do spania, a dzisiaj nocuje tutaj także Wujo. Jakkolwiek nie będzie - będzie śmiesznie.

Gods bless you.

8 komentarzy:

  1. w rzeczywistości to jest tak, że mamy z Osą taką małą świnkę skarbonkę na pretensje. kiedy mamy jakąś do ciebie, to staramy się ją w ową świnkę schować, oszczędzając tym samym nerwów nam wszystkim. pewnego jednak dnia nie wytrzymamy, rozbijemy świnkę pandory i wszystkie pretensje tego świata zwalą się na ciebie niczym brudne porty z tej kupki przy perkusji.

    a tak poza tym - PIERWSZY!

    OdpowiedzUsuń
  2. ...napisał Dual, siedzący pół metra ode mnie...:)

    OdpowiedzUsuń
  3. omg Tacia LOVE THIS POST!!! :D :D ukulałam się ze śmiechu 10 razy!!!

    zwłaszcza przy tym: "...potrafiła okiełznać jedynie Justunia, która przez dwa lata wspólnego mieszkania przetresowała mnie tak, że obecnie spontanicznie latam ze ścierą i przecieram blaty"
    haha + dla Justuni!

    co do mieszkania z babami to święte słowa, baby są beznadziejne! oraz 'babie nigdy nie dogodzisz'- w końcu znamy to, a przynajmniej ja znam, z autopsji, jako że sama taką babą jestem, o.

    chłopów jeszcze czasem da się wyszkolić żeby co nieco ogarniali za sobą.. choć wiadomo że różnie to bywa, jednak tylko podczas mieszkania z babami gary gniły nam (IM) w zlewie.

    no. chciałam tutaj jeszcze wyznać miłość do Was wszystkich oraz rzec, że zazdroszczę Wam że możecie sobie pomieszkać tak radośnie i w zacnym religioznawczym gronie (ale może lepiej że nie za długo, bo świnka skarbonka jeszcze by dostała czkawki..). ach tęsknię!

    pozdrawiam z Cordoby, w której nadal jest 30 stopni! a w nocy 20.. tak się już przyzwyczaiłam do ciepła, że łażę w polarze w nocy bo mi zimno.

    kiedy mnie odwiedzicie?

    OdpowiedzUsuń
  4. no tak to właśnie było...chłopaki na razie grzeczne, tak że sielanka prawie, tylko dual trochę chrapie czasem :) ja przyjadę na pewno, tylko niech piniendze jakieś będą, bo na razie cała moja krwawica zasiliła konto UJotu ;-> ale zbieram na wyjazd, tak że przygotuj plan wycieczki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez dwa pierwsze lata studiowania przyszło mi mieszkać w "dwójce" z babami. Pierwsza miała utlenione kudły, jakieś dicho z głośników i brak słuchawek, co by w ciszy i pokorze serca słuchać, potem se przyprowadziła jakiegoś chłopa, co to jego goły tyłek raz w nocy widzieć mi przyszło, jak miała jakiś problem to pisała to w opisie na gg ("I umyjcie wreszcie łazienkę!"), a razu pewnego, gdy spała u mnie koleżanka postawiła na lodówce skarbonkę z wymownym liścikiem. Baby są głupie.
    Druga z kolei ciągle albo się uczyła, albo oglądała filmy. Ta chociaż miała słuchawki...

    A teraz mieszkam sama w pokoju i sobie mogę robić, co chcę, nie przejmując się nikim. I mogę sobie burdelić ile chcę. A jak już burdelowość przekroczy pewną granicę, to tak jak dzisiaj ogarnia mnie potrzeba minimalizmu i wtedy wszystko pięknie sprzątam. Od jutra znowu zacznę burdelić.

    OdpowiedzUsuń
  6. znalazłam Twojego bloga zupełnie przypadkowo, weszłam i zobaczyłam piękne fotografię... potem zwróciłam uwagę na długą notkę...chciałam tylko rzucić okiem o czym piszesz i ... wciągnęło mnie.;-) Piszesz bardzo lekko i w fajny sposób. Bardzo miło się czyta.;-) Z chęcią obserwuję, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne zdjęcia! Ta aleja przepiękna! ale klmiat....

    OdpowiedzUsuń
  8. @justynides - i właśnie takich historii słyszałam masę, tak że nigdy, żadnych bab w mieszkaniu - kiedy trzy lata temu wprowadzałam się do koleżanki z roku byłam lekko spięta (a jeśli okaże się wariatką?)...wyszło na to, że była jedną z najbardziej magicznych osobowości jakie poznałam w życiu i na pewno napiszę o niej osobno :) ale to był raczej wyjątek niż reguła...za to z chłopakami - zero zmartwień. i też wolę mieć swój pokój ;)

    @MalinowaPanna - dzięki, staram się żeby te teksty były szczere :) a zdjęcia są autorstwa moich przyjaciół, zapraszam na ich strony (linki pod zdjęciami i po prawej, w widgetach)

    @Kathy - zapraszam również do przejrzenia galerii Piotrka i Ziuty :)

    OdpowiedzUsuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.