Momentami nie nadążam. Z kartki leżącej przede mną na biurku wykreślam co chwilę nowe rzeczy "do zrobienia", jednak w tym samym niemal czasie dopisuję do listy kolejne. Czasu jest zawsze za mało, a ja żyję dniem następnym, po prostu wykonując kolejne czynności i ustawiając kolejność zadań na jutro. Dużo kosztowało mnie zerwanie z rozpamiętywaniem przeszłości, z zastanawianiem się nad tym, co byłoby, gdybym zdecydowała się postąpić inaczej, gdybym mogła cofnąć czas. Bo przecież nie ma to większego sensu - można jedynie wyciągnąć wnioski i ruszyć do przodu. Z jednej skrajności popadłam jednak w drugą, bo nie potrafię żyć w stanie równowagi. Chociaż umiem cieszyć się chwilą i potrafię - gdy chcę - zatrzymać się w miejscu i chłonąć wydarzenia, których jestem świadkiem, nigdy nie jestem do końca wolna od strachu przed upływem czasu.
Jest to w dodatku jedna z tych rzeczy, o której wciąż jeszcze nie potrafię pisać swobodnie, a patetyczny ton takich wynurzeń przyprawia mnie o mdłości - jeśli o czymś nie da się pisać wprost, po ludzku, prostymi słowami, nie warto o tym pisać wcale. Nie ma rzeczy, osób ani emocji, których nie da się opisać bez podniosłych zwrotów i górnolotnego tonu. Status sacrum nadajemy przecież my sami.
***
Mogłabym pisać tak cały czas, bo przecież mam wrażliwą duszyczkę. Na szczęście swoje i moich czytelników, potrafię trzymać ją krótko za pysk i zachować równowagę między swoją wrodzoną wrażliwością, wypracowanym cynizmem i niezbędnym do życia pragmatyzmem. I lubię się śmiać, więc się śmieję. Dużo. Lubię też, gdy śmieją się ludzie dookoła mnie, nawet jeśli w tym celu mam żartować z siebie. Pod jednym z ostatnich postów pojawiły się głosy zdziwienia, że wyglądam rzekomo niewinnie i twarz moja nie zdradza pokładów ironii pod czaszką. Cóż mogę powiedzieć - zdarza mi się być ironiczną, czasami jestem złośliwa, ale nigdy nie bywam wredna, bo ten etap mam już bezpowrotnie za sobą. Może to także częściowo zasługa bloga - świadomość większej odpowiedzialności za swoje słowa, tego, że muszę być zawsze gotowa, żeby skonfrontować się z kimś lub czymś, co zdarzyło mi się zmieszać z błotem. I wierzcie lub nie - jestem na to gotowa. Taktyka subtelnego wbijania szpilek wydaje mi się z biegiem czasu coraz mniej pociągająca - jeśli wbijać, to od razu szpilkę wielką i zawsze być gotowym na to, żeby ostatecznie dać komuś w pysk rękawicą i wyzwać na ubitą ziemię.
Mogłabym pisać tak cały czas, bo przecież mam wrażliwą duszyczkę. Na szczęście swoje i moich czytelników, potrafię trzymać ją krótko za pysk i zachować równowagę między swoją wrodzoną wrażliwością, wypracowanym cynizmem i niezbędnym do życia pragmatyzmem. I lubię się śmiać, więc się śmieję. Dużo. Lubię też, gdy śmieją się ludzie dookoła mnie, nawet jeśli w tym celu mam żartować z siebie. Pod jednym z ostatnich postów pojawiły się głosy zdziwienia, że wyglądam rzekomo niewinnie i twarz moja nie zdradza pokładów ironii pod czaszką. Cóż mogę powiedzieć - zdarza mi się być ironiczną, czasami jestem złośliwa, ale nigdy nie bywam wredna, bo ten etap mam już bezpowrotnie za sobą. Może to także częściowo zasługa bloga - świadomość większej odpowiedzialności za swoje słowa, tego, że muszę być zawsze gotowa, żeby skonfrontować się z kimś lub czymś, co zdarzyło mi się zmieszać z błotem. I wierzcie lub nie - jestem na to gotowa. Taktyka subtelnego wbijania szpilek wydaje mi się z biegiem czasu coraz mniej pociągająca - jeśli wbijać, to od razu szpilkę wielką i zawsze być gotowym na to, żeby ostatecznie dać komuś w pysk rękawicą i wyzwać na ubitą ziemię.
Inna rzecz, że - być może wbrew pozorom - jestem naprawdę dzieckiem pogodnym i kochającym świat, do tego diabelnie towarzyskim. Lubię myśleć, że jestem naprawdę sympatyczna, a codziennie zasypiam snem sprawiedliwego z dość wysokim mniemaniem o przyjętej życiowej etyce. Konfrontując się z rzeczywistością, nie zarzucam sobie przesadnie wiele, chociaż czasami osiągnięcie tego stanu kosztuje mnie naprawdę sporo wyrzeczeń.
Kocham swoje życie pomimo wszystkich jego niedoskonałości. To tylko kwestia nastawienia.
Kocham swoje życie pomimo wszystkich jego niedoskonałości. To tylko kwestia nastawienia.