niedziela, 22 maja 2011

Ekoterroryści wyszli na żer.

Temat znowu oklepany jak cholera, a co gorsza - nierozwiązywalny. Pewnie zmilczałabym, gdyby nie ostatnie spotkanie trzeciego stopnia na krakowskim rynku.

Kiedy tylko pogoda pozwala, przez to niesamowicie magiczne i w ogóle słitaśne miejsce przewalają się hordy turystów, studentów, wszelkiej maści domorosłych artystów, przypadkowych przechodniów i innych zboczeńców (w tym ja). Wprawne oko stałego bywalca potrafi już z daleka wyszukiwać punkty potencjalnie niebezpieczne i planuje trasę tak, żeby omijać z daleka żuli, ankieterów, samozwańczych dziennikarzy, fotografów street fashion, biegające jak kot z pęcherzem dzieci oraz inne upierdliwe obiekty mobilne. Czasami jednak szczęście opuszcza każdego. Wczoraj opuściło mnie - chwila nieuwagi wystarczyła, żeby dorwała mnie najgorsza zaraza krakowskiego rynku, czyli sępy od Greenpeace. Normalnie wrodzony wdzięk i złoty medal w kłamstwie na krótkim dystansie (na długim zresztą też) wystarczyły mi w zupełności, żeby spławić natrętnego typa, ale trafiłam chyba na gościa wychowanego bezstresowo przez uległych rodziców, bo na moje ostrzegawcze warknięcie w biegu zareagował tylko szybszym truchcikiem i wyraźnym brakiem zrozumienia dla wyrażenia "nie".

phot. by Piotr Semberecki
Serio, staram się być ekologiczna. Zakręcam wodę przy myciu zębów, segreguję śmieci, wydaję dziką kasę na ekożarcie i latam do supermarketu z własną siatką na zakupy. Staram się robić wszystko to, co jest dla mnie w miarę łatwe, możliwe, osiągalne, nie oszukując się przy tym, że zbawiam jakoś specjalnie świat w pojedynkę. Nie czuję się specjalnie niegodziwym człowiekiem.

Problem z Greenpeace polega jednak na tym, że nikt z tych odzianych w zielone t-shirciki kolesi nie będzie edukował cię na temat zakręcania wody. Oni chcą kasy. I to najlepiej nie jednorazowego "masz 5 złotych, odwal się", tylko deklaracji stałych dotacji - jak zostało mi to wyjaśnione po wciśnięciu w dłoń stosownych uloteczek, kiedy koleś nawijał o martwych fokach i plamach ropy na oceanie. 

Nie, nie jadę po ekologach i nie, nie czuję nienawiści do tych ludzi. Dostaję jednak piany na pysku na myśl, że miałabym dać coś więcej niż adekwatnego kopa organizacji, która słynie głównie nie z akcji eko, ale ze skandali ekoterrorystycznych. Oczywiście, telewizja kłamie, prasa kłamie, wszyscy kłamią - ale skoro tak, to może Greenpeace powinno wymienić sztab odpowiedzialny za PR, bo sądząc z tego, jak są traktowani, ludzie kojarzą ich głównie z destrukcją.

Kiedy myślę o Greenpeace, przesuwają mi się przez oczyma obrazy - futro jakiejś aktorki oblane czerwoną farbą, motorówka wysadzona w powietrze na środku jeziora (ryby płoszyła, co z tego, że akurat ludzie nią płynęli - ryby przede wszystkim); przywiązywanie się do drzew, kontrowersyjne wypowiedzi w mediach, wykradanie zwierząt z laboratoriów. Oczywiście, że upraszczam - ludzki umysł to nie maszyna i opinię wydajemy na podstawie wybranych informacji. Ale wszystkie te skandale sprawiają, że postępowanie organizacji robi wrażenie tylko na tych, którzy nie są w stanie samodzielnie pomyśleć - głośnymi jednorazowymi zrywami łatwo dotrzeć do tłumu. Nic to, że te akcje nie odniosły żadnego efektu, poza licznymi procesami karnymi wobec jawnych napaści i aktów terroryzmu (bo ja nie wiem jak inaczej nazwać wysadzenie komuś motorówki wypakowanej ludźmi). Ważne, że w mediach było głośno i głupi tłum wpłaci kasę na następny słoik farby do oblewania futer. Nie twierdzę bynajmniej, że Greenpeace nie robi nic pożytecznego, jedynie zaznaczam fakt, że w czasie, który poświęcili na bicie piany i dręczeniu ludzi, oczyściliby już spokojnie ocean.

phot. by Piotr Semberecki

Byłam kiedyś na wykładzie prowadzonym przez jednego z poważniejszych (ponoć) członków Greenpeace - i usłyszałam dokładnie to, czego się spodziewałam (nie, nie podam żadnych nazwisk ani dat dla uwiarygodnienia, bo to nie "Super Express" i nie notuję takich rzeczy w nadziei na obrzucenie kogoś guanem). Było dużo martwych fok (co tam segregowanie śmieci, foki są!) i aktorek noszących futra, dużo sloganów i krzyków, machanie rękoma, drastyczne fotki puszczane z najnowszego Airbooka i pan prowadzący w skórzanych Martensach i kurtce z H&M. Co tam, że chińskie dzieci zapieprzają przy taśmie za głodowe pensje, pan prowadzący ratuje foki. A skóra ze świni to nie to samo co futro puszystego szynszylka, no przecież.

Ja wiem, że nie da się ratować całego świata. Ale jaki jest sens pyskowania przeciwko systemowi, skoro siedzi się w nim po uszy i nakręca się go od wewnątrz? Nie to, żebym siedziała cicho. Ale nie czuję potrzeby walki ze światem w żadnej organizacji, nie lubię krzyków, manifestacji, ciągłego nawijania o tym, jak to jest źle i niesprawiedliwie. Po co to wszystko, skoro w większości przypadków kończy się na gadaniu? Już wolę posegregować te swoje głupie śmieci. Jeśli uda mi się namówić do tego kilkoro znajomych, to i tak rozwalam Greenpeace z palcem w nosie.

Nawrzeszczałam na tego gościa. Teraz mi trochę głupio. Ostatecznie - co mi zależy, niech sobie będzie naiwny. Póki przez rynek przewalają się tłumy wrogów futer (bo to jest obecnie hot) w chińskich ciuchach (czyli z sieciówek) szytych przez 12-letnie dzieci po nocach, wszystko jest ok. Ostatecznie fok broni się fajniej niż chińskich dzieci. Chińskie dzieci nie mają takich słodkich pyszczków. Wiwat hipokryzja!

Gods bless you.

2 komentarze:

  1. Jeśli miałabym brać się za ratowanie świata, to zdecydowanie wolałabym pomagać małym foczkom ze słodkim pyszczkiem. Jestem za utrzymywaniem równowagi w przyrodzie. Wiele gatunków zwierząt jest na wymarciu, a ludzie do tych gatunków nie należą. I nie uważam, że ludzie są ważniejsi czy lepsi od innych gatunków... Ale fakt, że greenpeace to najczęściej idioci nie mający o niczym pojęcia i przyczepią się do wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Filiżanka - nie twierdzę, że ludzie są ważniejsi, wbrew przeciwnie - uważam że w wielu przypadkach zasłużyli na to, co otrzymują. Chodzi mi jedynie o zajęcie stanowiska - dla mnie jest to kompletna hipokryzja, deklarować wrogie stanowisko wobec futer, a z radością kupować ciuchy z eko skóry (toksyczne dla środowiska, nie ulegające biodegeneracji) albo robić zakupy w sieciówkach sprzedających chińskie masowe wyroby. Poza tym nie widzę różnicy między noszeniem skór, jedzeniem mięsa a noszeniem futer - dostrzegam jedynie czyjś brak samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków oraz ślepe potakiwanie medialnej nagonce (bo akurat jest moda anty-futrzana). Nie namawiam nikogo do bycia wegetarianinem bo sama nie jestem - lubię tylko, kiedy ludzie pracują mózgiem i sami tworzą swój światopogląd

    OdpowiedzUsuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.