sobota, 24 września 2011

Legalize it!

phot. by Katarzyna Hołda
Do tej pory nie szalałam, ale dzisiaj może być skandal. Bo dzisiaj będzie, moi kochani, o NARKOTYKACH. Wiecie, szatan, zło, ćpuny ze strzykawką, bolesne detoksy, te sprawy.

Po pierwsze - dlaczego - bo chciałam już o tym napisać jakiś czas temu, skuszona akcjami nakłaniającymi naród do poparcia legalizacji marihuany (patrz: Facebook). Nie będę zasłaniać się prokrastynacją, po prostu mi się nie chciało, nie ma w tym żadnej ideologii. Nie zamierzam tu agitować, przekonywać do zmiany opinii, aczkolwiek swoje zdanie wyrażę i prawdopodobnie nie każdemu się to spodoba. Trudno, nie jestem zupą pomidorową żeby mnie wszyscy kochali, jak to kiedyś przeczytałam na kwejku czy innych demotywatorach.

Po drugie - moje stanowisko. NIE twierdzę, że "to fajne, jest ok i każdy powinien spróbować", nie odpowiadam na pytania dotyczące moich doświadczeń w tej kwestii, tak samo jak na pytania o to, czy piję alkohol, chociaż w Polsce jest to pytanie raczej retoryczne.

Po tym wstępie - do meritum. Prawdopodobnie - jeśli chodziliście do szkoły - braliście udział w różnego rodzaju akcjach antynarkotykowych podczas których miły pan (czasami pani, czasami w mundurze) opowiadał o strasznej niegodziwości, jaką są narkotyki. Na poparcie swojego wywodu podawał setki przykładów ludzi, którzy zaczynali od jednego jointa, a kończyli ze strzykawką, AIDS i w rowie. Ostatni taki meeting zaliczyłam w ogólniaku i muszę powiedzieć, że byłam pod wrażeniem, bo wtedy nawet to łyknęłam - pan był wielce przekonujący, opowiadał ze łzami w oczach o własnej traumatycznej przeszłości, sprzedał nam parę mrożących krew w żyłach historii, potem puścił ładną i smutną piosenkę, ja przeżyłam swoiste katharsis, byłam wręcz gotowa iść na pochód ze sztandarem i pomagać tym biednym narkomanom, co to zaczęli od skręta a potem skręcili jeszcze bardziej i ostatecznie skończyli na dnie spirali. 

phot. by Katarzyna Hołda

Może to studia moje ukochane nauczyły mnie dopiero tego, żeby zawsze spojrzeć na problem ze wszystkich możliwych stron, może to Kraków - niestroniące od używek, według niektórych magiczne i lekko na haju, a może po prostu nie lubię, kiedy ktoś mnie robi w konia. Kiedy wypracowałam sobie pogląd na sprawę, byłam świeżo po przekopaniu się przez rozmaite publikacje na temat używek, statystyki i badania, zarówno te do bólu stronnicze, jak i dążące do obiektywizmu. Nie chcę tutaj odwoływać się do źródeł, po części z powodu tego, że jeśli będę miała ochotę napisać pracę naukową na ten temat, to mogę pokusić się o magisterkę o narkotykach, ale głownie dlatego, że mam ochotę i czas napisać spontanicznie dzisiaj, a nie za tydzień, kiedy odszukam materiały - więc postaram się jak najmniej odwoływać do statystyk. Bo naturalnie nie zakładam, że mam rację - oczywiście mogę się mylić, jednak do zmiany zdania mogą obecnie przekonać mnie już tylko rzetelne dane naukowe.

Wspomniany pan na pewno powiedział Wam, że nie ma czegoś takiego jak podział na miękkie i twarde narkotyki, że zło to zło i wszystkie są krokiem po równi pochyłej. I tutaj chciałabym zaprotestować po raz pierwszy. Przede wszystkim dlatego, że legalny jest alkohol - z powodu którego codziennie giną tysiące ludzi: w wypadkach, rozbojach, aktach samozniszczenia (np. zapicie się na śmierć, dość popularny sport wśród żuli), z powodu raka, marskości wątroby itd. Co więcej, ma też wysoką szkodliwość społeczną - prowadzi do patologii, przemocy, ostatecznie sytuacja kiedy nawalony jak bela Józek wraca z urodzin u Stacha samochodem i przypadkiem wjedzie w inny pojazd, wywołując straty w Bogu ducha winnych ludziach nie należy też do rzadkości. Dlaczego więc, ja się pytam, alkohol jest legalny? Osobiście obstawiam przede wszystkim to, że za przemysłem alkoholowym stoją poważne nazwiska, wielkie firmy i ogromne pieniądze, z których rząd pobiera bez żenady podatek. Podobnie z papierosami - czy ktoś się tak naprawdę przejmuje ilością zgonów, które powodują? Ostatnio czytałam, że Finlandia chce zakazać sprzedaży tytoniu, ale raczej nie sądzę, żeby trend chwycił, bo wtedy rząd będzie miał o jedną krowę mniej do dojenia. Doskonale wiemy, że prohibicja jest niewykonalna i absurdalna - bo zakaz oznacza tylko udoskonalenie technologii produkcji domowego bimbru.

phot. by Piotr Semberecki

Nie wiem ile zgonów powoduje rocznie alkohol i tytoń, nie wiem też, ile powoduje palenie marihuany (bo o samej marihuanie chcę tutaj napisać, nie roztrząsając szkodliwości innych używek). Wiem jednak i będę tego bronić, że nie widziałam nigdy kogoś, kto po zapaleniu jointa ma ochotę sklepać maskę przypadkowym przechodniom albo żonie. Przeciwnie, zjarani kolesie zwykle siedzą spokojnie, gadają o bzdurach lub o zasadach rządzących wszechświatem, oglądają głupie filmiki na YT, potem idą grzecznie spać. Następnego dnia wstają lekko zamuleni, ale bez kaca i nie rzygają zwykle w ukryciu. Co jest faktem, codzienne palenie niewątpliwie odmóżdża, jednak znowu - jeśli ktoś codziennie intensywnie pije, jest w jeszcze gorszym stanie, a do tego śmierdzi jak gorzelnia. 

Tak naprawdę chodzi mi jedynie o wolność wyboru - bo uważam, że nawet jeśli coś jest niebezpieczne dla zdrowia, człowiek powinien mieć prawo do decyzji. Jeśli najdzie mnie ochota zatłuc się na śmierć, waląc głową o krawężnik, nikogo oprócz mojej rodziny i przyjaciół nie powinno to obchodzić. Nikt nikogo nie zmusza - w przeciwieństwie do alkoholu, bo w moich oczach w Polsce panuje społeczny przymus picia, zwłaszcza wobec mężczyzn. Pewnie, można mieć to gdzieś, ale teksty w stylu "no nie bądź ciotą, napij się", "ze mną/za moje zdrowie się nie napijesz?", "on nie pije, nie zapraszaj go" słyszałam nie raz i nie dwa i zawsze słuchałam ich z pewną irytacją. Dobrze przynajmniej, że kobiecie "wypada" odmówić i nie muszę zwykle uciekać się do brutalnego "spier..." żeby podkreślić, że dzisiaj nie mam ochoty. A moi koledzy czasami muszą - i to nie w bydlęcym kręgu studentów, tylko najczęściej na rodzinnych wiecach i weselach, kiedy nachlanie się jak zwierzę jest nierzadko wręcz w dobrym tonie. 


phot. by Katarzyna Hołda

Alkoholu bronią potentaci, a kto broni marihuany? Zgraja ziomków w za dużych spodniach, żartownisie pokroju Palikota i Bob Marley zza grobu, czyli nikt, kto w dyskusji politycznej wypada na poziomie. I ot, cała odpowiedź - bo na pseudomedyczne zarzuty wobec maruihuany ziomy mają jedną odpowiedź "stary, to jest zajebiiiiiste". Warto natomiast wspomnieć o samym działaniu przeciwbólowym - którego udowadniać nie muszę, wyniki badań są dość jednoznaczne. W niektórych stanach USA marihuana dostępna jest jako środek na receptę (którą notabene nietrudno kupić) - u nas nie, ale za to w aptece dostaniemy różne inne pyszności: Tussipect, Acodin i inne cuda oparte na DXM i efedrynie (wykorzystywana do produkcji metaamfetaminy i jako środek dopingujący) - jeśli ktoś twierdzi, że to mit i bujda, polecam wycieczkę do akademika, tam w okresie sesji można zobaczyć rzeczy niezapomniane, chociaż wychodzi to już z mody (natomiast parę lat temu w gimnazjum mojej siostry było to używane dość powszechnie). Po wypiciu ok. 3 butelek syropku w ciągu dnia można mieć pod wieczór problem z zachowaniem pionu, co potwierdzam na podstawie własnych doświadczeń (był człowiek młody, głupi i myślał, że jak się wypije więcej to gardło szybciej przestanie boleć). A z ciekawostek - przy leczeniu uzależnienia od heroiny stosuje się metadon, który oficjalnie nie jest narkotykiem, bo nie daje kopa, za to uzależnia prędziusieńko. 

I to jest w porządku. Ale marihuana jest be. Podstawą podziału na miękkie i twarde narkotyki jest rodzaj uzależnienia - odpowiednio psychiczne lub fizyczne. Nie wiem, jak oceniacie uzależnienie od alkoholu, ale jak dla mnie koleś, który ma delirkę, wymiotuje, skręca się z powodu bólu wątroby, którego podczas odtruwania bolą wszystkie mięśnie i może mieć halucynacje - jest całkiem fizycznie uzależniony. A objawy fizycznego uzależnienia od marihuany wg badań są słabsze od uzależnienia nikotynowego. Ale (żeby nie było tak różowo) - podobno u ok. 20% palących występują stany depresyjne, paranoja i problemy ze snem, zwykle jako pogłębienie istniejących już problemów i mogą być nieodwracalne nawet po rzuceniu poczciwej gandzi. Miałam wątpliwą przyjemność obserwować to w praktyce raz, więc jestem skłonna uwierzyć.

phot. by Piotr Semberecki

Nie zamierzam nikogo przekonywać, że marihuana nie jest szkodliwa. Owszem, jest. Jak każda używka - warto jednak zastanowić się nad skalą szkodliwości i nad zagadnieniem wolności wyboru, prawa do podejmowania decyzji o swoim życiu. Nie zgadzam się na zabranianie mi czegoś w oparciu o fikcyjne dane i historie ćpunów, którzy nie wytrzymali i zaczęli zabawy z igłą, bo uwierzcie, że wielu palących w życiu nie widziało na oczy tzw. "twardych narkotyków", a nawet jeśli - to większość z nimi nie eksperymentuje; strzeliłabym w ciemno, że dysproporcja między rekreacyjnymi palaczami a narkomanami jest taka, jak między kimś, kto idzie raz na jakiś czas na piwko ze znajomymi, a wyczynowymi alkoholikami. Mimo wszystko nie popieram jednak akcji w stylu tej z Facebooka, bo z tą grupą także się nie utożsamiam. Szkoda, że w całej tej sprawie brakuje jednoznacznych danych medycznych, uczciwych badań i nazwisk, które swoim autorytetem mogłyby obalić mity narosłe dookoła marihuany. 

Tak czy inaczej, legalizacja nie jest mrzonką - moim zdaniem stanie się faktem kiedy tylko rząd wykombinuje, jak wydoić z tego kasę i pobierać podatki. Póki co, jest jak jest - zakaz palenia marihuany odbieram nie jako troskę o obywatela tylko jako chęć kontroli nad jego życiem. Moim życiem. I to, czy palę, czy nie - nie ma znaczenia. Mam po prostu takie pobożne życzenie, żeby rząd łaskawie odczepił się od tego, co robię we własnym domu oraz ze swoją nędzną egzystencją.

graph. by Piotr Semberecki


Gods bless you.

7 komentarzy:

  1. W końcu trafiłam na bloga, którego naprawdę warto czytać. Poważnie - ciężko jest teraz znaleźć cokolwiek do poczytania, wiekszosc blogow jest totalnie zawalona super foteczkami z zakupow.
    A wracajac do Twojego bloga - masz genialny styl pisania, takie lekkie pioro (klawiature?), ze pomimo dosyc duzej (jak na terazniejsze standardy blogowe) ilosci tekstu, czyta sie bardzo przyjemnie. Zostaje Twoja wierna fanka.

    OdpowiedzUsuń
  2. a tak wlasnie, na liscie 100 najbardziej szkodliwych uzywek papierosy i alkohol są liderami, natomiast marihuana zajmuje dziewiecdziesiatektores miejsce... nad tym tez sie warto zastanowic

    OdpowiedzUsuń
  3. @mi - jestem pod wrażeniem, że udało Ci się przebić przez ten tekst, bo poniosło mnie okrutnie i jest mniej więcej dwa razy za długi :) następny będzie lżejszy, obiecuję :)
    problem polega na tym, że na temat marihuany, ba! narkotyków w ogóle, mało kto ma rzetelną wiedzę - nie twierdzę, że ja mam, wiem tyle ile udało mi się znaleźć na własną rękę. cała wiedza jaką ludzie otrzymują, pochodzi od nauczycieli, którzy muszą być politycznie poprawni oraz z takich właśnie szkoleń "anty", miejsca na inny głos w dyskusji właściwie nie ma. A ostatecznie wynalazca LSD Albert Hoffmann (polecam jego książkę "LSD - moje trudne dziecko"), który testował swoje dzieło m.in. na sobie, dożył 102 lat w zdrowiu, szczęściu i pomyślności - mocno zirytowany faktem, że kwas nie został zalegalizowany jako środek terapeutyczny.

    ja mam wrażenie, że podejście do tego typu substancji opiera się tylko i wyłącznie na efekcie rekreacyjnym - jak nie daje kopa: lekarstwo, dobre. jak daje - narkotyki, złe. a to czy uzależnia czy nie...kogo to obchodzi?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, jego długość nie ujęła mu na jakości, mogę przeczytać niezliczoną ilość słów, jeżeli coś mnie wciągnie. Równie dobrze mogłaś go napisać na 10 stron A4 - i tak bym przeczytała :P
    No właśnie i to jest nasz problem, najlepsze, że "świat dorosłych" na marihuanę reaguje jak na zło wcielone, a tak jak już wspomniałaś - sami chlają często na umór, a potem dostają małpiego rozumu. Czysta hipokryzja.
    Jak dorwę w bibliotece to przeczytam, mam nadzieję, że w celach moralizatorskich książka nie spłonęła z racji wpisania jej do index librorum prohibitorum.

    OdpowiedzUsuń
  5. powinna być, jeśli nie, to daj znać - mogę podesłać Ci PDFa ;) oraz podsunąć jeszcze kilka innych pozycji na ten temat, bo np. jedną taką książkę napisał mój wykładowca - ciężko się czyta, ale rzecz genialna.
    picie alkoholu i krytykowanie jakichkolwiek innych używek jest dla mnie w ogóle hipokryzją...ale tak jak mówię - mnie jest to naprawdę obojętne, co ludzie robią ze swoim życiem, jeśli chcą żyć krótko ale intensywnie - ich sprawa

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mądrze na ten temat gada prof. Jerzy Vetulani, nie wiem czy miałaś może okazję być na jakimś jego wykładzie/konferencji?
    Polazłam sobie kiedyś na konferencję związano właśnie bezpośrednio z tym, o czym piszesz, a konkretnie o ustawie, nad którą to podobno jakiś czas temu debatowali w Sejmie.

    Wypowiadał się i Vetulanie, od medycznego/neuropdychologicznego punktu widzenia, i pani psycholog z Czech, gdzie marychy powszechnie używa się przy sesjach terapeutycznych (ludzie bardziej się otwierają, leczenie jest skuteczniejsze), i policjant, który mówił o tym, że na każdego złapanego dilera znajdzie się dwóch innych, więc nie ma to sensu. Podobno odsetek palących marychę jest taki sam zarówno w krajach, gdzie jest legalna, jak i w tych, gdzie jest zabroniona, jednak w tych gdzie jest legalna ludzie mają większą świadomość w tym temacie. Czego u nas niestety brak.
    Ogólnie - podzielam Twoje zdanie.
    A na legalizacji Państwo mogłoby tylko zyskać. Nie wiem, czego się boją.

    OdpowiedzUsuń
  7. @justynides - słyszałam nazwisko gdzieś przelotnie, ale nie miałam przyjemności bliżej się zapoznać, na pewno to zrobię, dzięki :)
    a boją się właśnie z powodu braku rzetelnej wiedzy. i potem mamy takie kwiatki jak Kaczyński, mówiący w sejmie "Marihuana? to z konopii się robi? chyba nie...heheheheh"...

    OdpowiedzUsuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.