niedziela, 7 sierpnia 2011

O zdychającej sztuce dyskursu

phot. by Katarzyna Hołda
Powiedzieć, że umiejętność dyskutowania na poziomie zanika lub zamiera, to mało. Ona po prostu zdycha na naszych oczach, jak mysz, którą dzisiaj upolowała moja demoniczna kotka i zamiast zabić - bawiła się nią, taką półżywą, dopóki nie wkroczyłam do akcji. Być może rozbestwiło mnie moje otoczenie, ludzie, których poznałam na studiach, starzy znajomi i przyjaciele, z którymi potrafię kłócić się zażarcie na kompletnie abstrakcyjne tematy, a potem ze spokojem i w zgodzie iść na piwo. Być może po prostu błędnie zakładałam, że każdy człowiek ma prawo do własnej opinii - bo jest to błędne założenie; jakim prawem opinię wyraża ktoś, kto nie ma pojęcia o temacie? Gdybym zabrała głos na temat wyższości jednej teorii w fizyce nad drugą, byłam równie śmieszna, co ludzie, którzy mają swoje zdanie na temat wojny w Iraku, mimo, że ich świadomość polityczna ogranicza się do oglądania "Panoramy". Panuje przekonanie, że wiek daje prawo wyrażania opinii na każdy temat, tak jakby dorosłość lub starość były równoznaczne z inteligencją, umiejętnością rozumienia i kojarzenia faktów oraz niezależnego myślenia. Ilość przeżytych lat nie jest proporcjonalna do ilości zdobytej wiedzy. Dlaczego zarzucenie 20-latkowi ignorancji jest normą obyczajową, a zrobienie tego samego wobec 60-latka zakrawa na skandal? 

phot. by Katarzyna Hołda
Nie wiem nic na temat tego, żeby szare komórki spontanicznie namnażały się w mózgu przez pączkowanie wraz z upływem czasu. Jeśli z kimś rozmawiam, wchodzę w dyskurs, nie ma znaczenia, czy rozmawiam z koleżanką, własną babcią, rektorem uczelni czy papieżem. Kultura języka jest taka sama dla wszystkich, w ramach dyskursu nie mieści się obelga, osobiste wycieczki i inne tanie chwyty. O ile mogę założyć, że potrafię wysławiać się na pewnym poziomie, w dyskusji chodzi tylko o udowodnienie swojej racji. Jakkolwiek by to nazwać, jest to walka, im bardziej wymagająca, tym ciekawsza, im bardziej uczciwa, tym trudniejsza. 

Dlaczego taki temat? Jak zwykle COŚ musiało mnie sprowokować - tym razem był to ktoś, kogo nazwę po prostu KTOSIEM, człowiek w podeszłym wieku, nobliwy i przekonany o własnej nieomylności. Tak naprawdę nieistotne jest, o co poszło i dlaczego, ważne że na dźwięk już pierwszych słów zalała mnie krew, jak zwykle kiedy cudza opinia godzi w mój światopogląd. Tryb niszczenia włączył mi się samoistnie, w myślach już katalogowałam argumenty żeby podeprzeć się czymś w nadchodzącym akcie destrukcji. Tak, jestem przemądrzała. Tak, kiedy chcę coś udowodnić, potrafię rzucać cytatami, autorami, wynikami badan i statystykami, przez co wychodzę na tą najgorszą, która zawsze musi mieć rację. A przecież wcale tak nie jest.

Niezmiernie cenię ludzi, którzy potrafią mnie do czegoś przekonać. Jednym celnym zdaniem sprawiają, że zatrzymuję się, rozpędzona, z nagłym przebłyskiem "o kurczę. nie myślałam nigdy o tym w ten sposób". Szczerze - uwielbiam to uczucie, mam wtedy wrażenie, że idę o krok naprzód, że właśnie odebrałam cenną lekcję od kogoś, kto w tej kwestii jest ode mnie mądrzejszy. Czego znieść nie mogę - założenia, że czyjś tytuł naukowy, wiek lub status społeczny dają niezbywalne prawo do posiadania wiedzy absolutnej, tego, że ktoś oczekuje ode mnie, że poprę jego zdanie tylko na podstawie faktu, że inni je popierają. 

Zaiste, kozy są mądrzejsze od owiec - wystarczy je poprowadzić, nie trzeba ich popędzać z kijem w dłoni. Rozumiem i jednocześnie nie rozumiem, że ludzie mają potrzebę szukania życiowych autorytetów, na których mogą się całkowicie oprzeć. O ile jest to łatwiejsze od samodzielnego myślenia, od sprzeciwu, od zanegowania pewnych ustalonych wartości. O ile łatwiej jest nie-myśleć, zostać owcą i potakiwać tym, których ustawiamy na drabinie intelektualnej ponad sobą. O ileż wygodniej.

Czym jest dyskusja? Dlaczego tej umiejętności nie ćwiczy się w szkołach, dlaczego zakłada się, że jest to zbyteczne? Nie dyskutując, sami hodujemy się na bezmyślne bydło, podatne na manipulację; w efekcie mamy polityków, na jakich zasługujemy - którzy zamiast kontrargumentów szukają dziadków z Wermachtu i Żydów w rodowodzie. A wszystko dlatego, że nie chce nam się myśleć, uważamy, że nie warto protestować, uważamy, że jeden głos niczego nie zmienia. 

Dla mnie zmienia. Pozwala zachować szacunek do siebie.
phot. by Katarzyna Hołda  

Wracając do Ktosia - mówiąc oględnie, trafił mnie szlag. Jako, że staram się być niesamowicie zen, o poziomie mojej złości świadczyły tylko wypieki na policzkach, podczas kiedy miałam tak naprawdę ochotę wrzeszczeć, słysząc potok bzdur opierających się na rasistowskich stereotypach, PRLowskiej polaczkowatości, braku szacunku dla człowieka jak autonomicznej jednostki. Nie potrafię milczeć, to jedna z moich wad. Nie mogę znieść, kiedy ktoś traktuje mnie protekcjonalnie i z pobłażaniem, dlatego, że mam "tylko 23 lata", a on - sądząc z poziomu zadufania w sobie - jakieś 650. 


phot. by Katarzyna Hołda
Z nieukrywaną przyjemnością i dumą rozniosłam pana na drzazgi, nie używając niczego więcej, niż logiki i furii - obydwu na zimno. Pan się obraził, rodzina zbeształa mnie za zrobienie z pana idioty, znowu jestem ta najgorsza. A wystarczyło nie otwierać paszczy i rozmawiać o pogodzie. Wystarczyło nie bluźnić Rydzykiem w moim własnym domu. Wystarczyło nie mówić zupełnie serio "kobiety do garów, czarnuchy na plantację, geje na krzesło, a Żydzi do gazu bo tak jest po bożemu".

Nie, nie każdy powinien mieć prawo do zabierania głosu. Nie każdy. 

I znowu jestem ta zła. Bo gdybym nie wypowiedziała wtedy wojny, gdybym nie zadeklarowała, że Ktosiowi więcej ręki nie podam, czułabym obrzydzenie dla swojej uległości. Całe życie pod górkę.

Miało być o dyskursie, a znowu popłynęłam w innym kierunku. Może kiedyś uda mi się skończyć tak, jak zaplanowałam. Spontaniczne pisanie ma swoje minusy :)


Gods bless you.

17 komentarzy:

  1. lubię Cię czytać, po prostu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, kiedyś byłam trochę taka jak Ty. Gdy ktoś coś powiedział, nie tak, od razu mówiłam, co o nim myślę. Zawsze, za każdym razem. Też twierdziłam, że nie będę uległa, że pokażę takiemu komuś, że nie można być takim i żyć sobie w spokoju. Prawda jest taka, że później się przekonałam, że ludzie nie są tacy jak myślałam. Miałam wybór albo czuć się spełniona, że każdemu pokazałam, co myślę o jego zdaniu lub siedzieć cicho i mieć spokój. Może akurat miałam takie niefortunne przypadki, ale trafiałam na ludzi, którzy potrafili latami, do dzisiaj trzymać się ode mnie z daleka, tylko dlatego, że raczyłam powiedzieć, że uważam inaczej niż oni, że moim zdaniem źle myślą, czy dokonali złego wyboru. Prawda jest taka, a pewnie już dawno sama ją odkryłaś, że otworzenie "gęby" nic już nie wnosi - jedynie obrażenie się. To nie jest ten świat, że ty coś powiesz - a ta druga osoba na chwile się zatrzyma, zamyśli i powie "masz rację" albo "nie zgadzam się, ponieważ....". W tym świecie, przekonałam się, nie warto otwarcie mówić każdemu co się o nim myśli, czy nawet komentować jego wypowiedzi. Problem jest w tym, że ludzie przestali się zastanawiać nad tym co mówisz. Dla nich Twoje słowa dzielą się na dwie kategorie: jest po mojej stronie i go lubię, nie jest i go nienawidzę. Coraz trudniej o takich, którym możesz powiedzieć, co o nich myślisz, a potem pójść na to piwo. Może Ty taka jesteś, ale jesteś ginącym gatunkiem niestety. Mam nadzieję, że udało mi się przekazać, o co mi chodzi. Nie chcę byś odebrała to, że boję się wyrażać swoje opinie, tylko raczej już od dawna zauważyłam, że nie warto. Że nie ma już odbiorców do ostrzejszych czasem słów. Po prostu nie warto, bo i tak nie dotrze i zrobisz sobie wroga.
    Jeśli chodzi o polityków - to może oni myślą i wiedzą, że z tego wszystkiego i tak nic nie będzie. Polski jakoś specjalnie nie ulepszą, a być może ich argumenty doprowadziłyby do samodestrukcji.
    Co do dyskusji jeszcze - to jedna z moich najbliższych osób w rodzinie, która teoretycznie powinna też mnie wychowywać na wartościowego człowieka i takie tam. Gdy czasem próbowałam (by właśnie wywołać dyskusję) powiedzieć coś przewrotnego, nigdy nie podejmowała tematu. Słyszałam tylko "ale ty jesteś głupia!". Więc sama wiesz. Z czasem chęć do dyskusji sama wygasa :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam Ci jeszcze o tym podkładzie napisać:
    Mam tłustą skórę, gdy się nim posmaruję trochę się błyszczy, by uzyskać matowe wykończenie muszę użyć jeszcze pudru sypkiego (w tym przypadku creme puff z Max Factor). Krycie jest średnie, sam producent na opakowaniu uznał, że w trzystopniowej skali zajmuje jeden punkt krycia. Ale po użyciu podkładu dzieje się coś czego wcześniej nie zaobserwowałam u innych podkładów - skóra staje się taka zdrowa, uzyskuje śliczny koloryt. Po części odpowiedziałam Ci na Twój komentarz u siebie ale napiszę jeszcze raz - zawsze możesz sobie zamówić próbkę na allegro. Z internetu wyczytałam, że podkład ten jest już dostępny w Polsce (m.in. w Rossmannie) za ok 50 zł. Co jest taniej niż w Holandii.
    Co do tych okien - zazdroszczę Holendrom tej wolności nieprzejmowania się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Tattwo, wyrażam zrozumienie i wsparcie w bolączce.
    Niestety, mysz dyskursywna została upolowana, moim zdaniem, już dosyć dawno. Potwierdzam tym samym intuicję Asiuni, że pewnego rodzaju pasywność musi się w końcu pojawić.
    Jeżeli założymy, że (jak słusznie zauważasz) nie wszystkim należy się głos w dyskusji, to musimy przyjąć w takich wypadkach OBRONĘ przed dyskursem żeby nieproszeni goście nie mieli do niego dostępu. Problem wywodzi się, moim zdaniem, z tej przedziwnej formy równouprawnienia, którą zaserwowała nam demokracja kapitalistyczna. Wszyscy mają obecnie PRAWO do własnych opinii, bez OBOWIĄZKU posiadania zaplecza teoretycznego dla swoich sympatii ideologicznych(Zaryzykuję stwierdzeniem, że ideologiami się dzisiaj zwyczajne handluje jak każdym innym produktem. Np. Jestem za, bo ktoś komu należy się szacunek to popiera, zatem wyrażam szacunek do niego wspierając to co reklamuje- czy to fundusz emerytalny, czy szampon, czy rasizm. A jeśli nie, to ostracyzm społeczny- bo jak takiego wielkiego człowieka taka gówniara nie szanuje). W obliczu takiej niefortunnej sytuacji, należy chyba przyjąć, że pewni Ktosiowie zwyczajnie nie zasługując na miejsce w dyskusji, powinni zostać od niej odsunięci. Można się elegancko wymówić z takiej sytuacji, oznajmiając, że takie stawianie sprawy przez Ktosia Cię obraża, że najlepszym wyjściem byłoby nie dyskutować na ten temat w tej chwili gdyż to nie przyniesie nic dobrego i że upraszasz o zmianę tematu. Względnie, jeżeli bardzo tę osobę kochasz i zależy Ci aby zmieniła zdanie, możesz zwrócić jej uwagę. Ja mojej mamie zawsze mówię "Ależ Mamuś, przecież tak nie wolno mówić! Ja jestem jeszcze młoda (ich broń przeciw nim samym), psujesz mnie takim językiem nienawiści :)"- zawsze działa. Jeśli jeszcze klapie, to się "zawstydzam" (rumieniec gwarantuje mi kurwica)i proszę o pozwolenie odejścia od stołu (Ach cichy dramatyzm!). Dziadom się robi głupio i przykro. A nóż przemyślą, cóż to mogło mnie tak zaboleć. Buachacha!
    Jeśli zaś chodzi o dyskurs rzeczywisty, czyli taki w który angażują się osoby do tego uprawnione, to pragnę zauważyć brak zainteresowania używaną terminologią. Bardzo często się spotykam w wywodach moich drogich znajomych z rzeczonym "Żydem". Ale o ile dyskusja się staje mniej emocjonalna, kiedy się ustali z mówcą, czy jemu chodzi o obywateli Izraela, czy też o politykę tego państwa, czy może o osobę o pochodzeniu żydowskim (i w jakiej diasporze), albo o wyznawcę judaizmu (i jakiego odłamu). Ustalenie tego o czym DOKŁADNIE mówimy, natychmiast pozwala oddzielić właściwy tor dla dalszej rozmowy. Myślę, że poprawność terminologiczna jest wielce rozwijająca, nawet w dyskusjach które nikogo nie przekonały do niczego nowego. I jest to w ogóle ładny nawyk, mówić precyzyjnie, do czego nawołuję!
    Pozdrawiam, Kinja

    OdpowiedzUsuń
  5. kurtka niestety nie moja... do zdjęć ją dostałam,też poluję na taką ale w asos'ie strasznie droga..
    u mnie na szczęscie pod wieczór się rozpogodziło i moje plany się zmieniły:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nigdy nie lubiłam, jak ktoś podkreślał mój wiek w dyskusji, nawet jeśli nie miało to znaczenia. Był taki nawet osobnik, który gdy już dyskusja była w punkcie kulminacyjnym, kończył ją tekstem: "Co ty możesz wiedzieć?! Ty nawet nie masz matury!" Nic tylko wstać i wyjść. Odezwanie się do takiego osobnika po takim argumencie to obrażanie siebie samego. Nie jestem mistrzem polityki, Irak jest dla mnie tematem mało ciekawym, ale są inne dziedziny, w których mam coś do powiedzenia. Nie sądze, by każde moje słowo świadczyło o moim wieku. O moim wykształceniu. Mam identycznego ktosia, jak ty. Prawie w rodzinie. Chłopak mojej babci. Stary, emerytowany górnik. Jego światopogląd wychodzi z komuny. Np. Teraz nikt nie przyjaźni się z tobą, by na ciebie donosić. Haaa... spróbuj mu powiedzieć, że miła pani w sklepie nie chciała dobrać się do jego życia. Obrusza się, babcia obraża, ojciec milczy, a matka się śmieje. Nie jest to warte dyskusji, nie jest to warte moich emocji i tłumaczenia ojcu, że nie miałam na celu nikogo obrazić, wyrażałam tylko swoje zdanie. Od tamtej pory nie chodzę na rodzinne imprezy, a jak muszę to milczę i zajadam się ciastem. Dyskutowanie z kimś, komu wydaje się, że siedzi na tronie mędrca to jak chodzenie do niego po autograf. Daje mu złudne wrażenie, że próbował się 'uświadomić', uratować od kłamstwa. Do takich nigdy nie dochodzi, że zostali pokonani.

    OdpowiedzUsuń
  7. ciekawy temat.

    +zapraszam na moje rozdanie
    drawinggpin.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. miałam odpisać na komentarze już dawno, o zła, podła ja.

    @Asiu - mam świadomość tego, że może przyjść moment, kiedy odpuszczę i zrozumiem, że nie warto walczyć z wiatrakami. na razie mam jeszcze siano w głowie, brak zobowiązań i nic do stracenia - tak naprawdę ryzykuję tylko tym, że ktoś się na mnie obrazi, a takich ludzi z marszu nie szanuję.mimo, że temu zaprzeczam, jestem w jakimś stopniu idealistką, wydaje mi się ciągle, że mogę zmienić świat :) aczkolwiek wiem, że w końcu może nadejść coś, co nauczy mnie pokory - oby jak najpóźniej :)

    @Gulster - a jakże, zgadzam się w całej rozciągłości. niestety, nad nerwami panuję gorzej i nierzadko kłapię paszczą, wtedy, kiedy powinnam siedzieć cicho. damą raczej już nie będę - trudno :) u mnie w domu zawsze panowała swoboda myślenia i wypowiedzi, nie do pomyślenia było, żeby ktoś mnie ochrzanił za poglądy (no dobra, dziadek mówi do mnie "ty kalwinie!"), za to wszyscy dyskutują - i tak było od zawsze, traktowali mnie równie serio, gdy miałam 10 lat i za to ich wielbię niezmiernie. a co do szacunku - uważam, że trzeba sobie na niego zasłużyć. rasizmem, uprzedzeniami, głupotą - gardzę. czasami próbuję przekonać, ale jeśli czuję nienawiść, zaczynam traktować z wyższością, z lekceważeniem. i nie widzę powodu, żeby to zmieniać - o ile mogę wziąć poprawkę na 70-letniego człowieka z - w moim odczuciu - spaczonym osądem świata, to uważam, że 20-letni antysemita nadaje się tylko do rozdeptania...i nie znaczy to, że nie potrafię szanować kogoś, kto ma inne poglądy niż ja - ale na pewno gardzę kimś, dla kogo podstawą światopoglądu jest nienawiść i kto nie potrafi samodzielnie myśleć, posługując się w zamian schematami i sloganami.

    @Patrycja Antonina - wiek jest najgorszą bolączką...irytujące, że z góry zakłada się, że doświadczenia życiowe i wiek mają coś wspólnego z inteligencją. z rozwagą, z odpowiedzialnością, z rozsądkiem, życiową mądrością - na pewno. ale inteligencja? umiejętność samodzielnego myślenia? wyrażania opinii? mam świadomość tego, że nie zmienię sposobu myślenia moich 70-letnich dziadków (którzy i tak, muszę to przyznać, akceptują w pełni mój agnostycyzm, piercingi i tatuaże mojej siostry oraz naszego przyjaciela - geja i nie robią z tego wielkiego halo) - ale lubię z nimi rozmawiać, bo słyszę w ich słowach zaangażowanie, poglądy wypracowane przez lata na podstawie różnych środowisk, źródeł, doświadczeń, dystans do rzeczywistości i żywą inteligencję (tak, jestem okrutnie rozkochana w mojej rodzinie, zwłaszcza w moim dziadku). naprawdę chciałabym, żeby wszyscy potrafili w ten sposób myśleć samodzielnie - ale chciałabym też zobaczyć jednorożca. jednak - jestem realistką.

    dzięki za komentarze, okrutnie mnie cieszy to, że ktoś wyraża swoje zdanie, bo lubię mieć z kim gadać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. bardzo fajne zdjęcia i ciekawy blog ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. O moja droga ! Nie jesteś żadna zła! Bohaterka niemal! Aż się we mnie zagotowało jak to czytałam, bo wierz mam w rodzinie osobniki, które chyba rosły w tym samym łonie co rzeczony Ktoś!
    Trudno trzymać gębę na kłódkę...
    I tak, zgadzam się, gdzie nie spojrzeć trudno znaleźć ludzi, którzy potrafią rozmawiać.
    Wracając natomiast do tego co u mnie napisałaś, cytuję "pokochaj mnie na FB, a może wygrasz bransoletkę za piątaka". Nie do końca się z tym zgadzam, bo : nie traktuję tego wszystkiego śmiertelnie poważnie, dla mnie to bardziej zabawa, rozrywka. Ludzie mają wybór - mogą wziąć udział w konkursie, albo nie. Biorą udział, bo interesuje ich ta bransoletka za 5zł, cieszą się jak dzieci kiedy ją wygrywają. Chociaż faktem jest, że tak zdobyci fani to żadna satysfakcja.
    Dla mnie cały ten temat jest potraktowany zbyt serio - mówienie o sztuce dla sztuki w wypadku blogów szafiarskich to totalne nadużycie.
    Zakładasz takiego bloga, bo lubisz ubrania, buty, dodatki i te wszystkie duperele. Przebierasz się, pstrykasz foty, masz ubaw, a ktoś ci proponuje w zamian darmową parę butów. Dlaczego mam tych butów nie wziąć? Dlaczego to ma być żenujące?
    Ja to lubię, ale uważam, że ostatecznie to TYLKO rzeczy, TYLKO dodatki do życia, traktowanie tego ze śmiertelną powagą powoduje, że stajemy się groteskowi.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Dodam jeszcze, że dla mnie tak samo śmieszny jest pan Zaczyński nabijający się ze zdania szafiraki brzmiącego "nie sądziłam, że taki podkoszulek mi się spodoba" (co ma napisać? "nie antycypowałam afirmacji dla tego typu przyodziewku"???), jak śmieszne jest święte oburzenie szafiarek tym artykułem.
    PS. Swoją drogą jest caaaała masa prawdziwie żenujących tekstów na blogach szafiarskich, żeby sobie wybrać akurat takie zdanie to trzeba być i kreatywnym i sztywnym :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Przestałam czytać po: "w ramach dyskursu nie mieści się obelga, osobiste wycieczki i inne tanie chwyty". Oczywiscie, ze sie mieszcza, a Ty mylisz dyskurs z dyskusja, choc i w tej ostatniej jest miejsce na ciosy ponizej pasa o czym niech swiadczy powstanie erystyki.
    Niemniej jednak, jak na osobe ktora pisze, ze daleka jest od dyskusji na tematy jej obce, dosc autorytatywnie i agresywnie wyrazasz sie o retoryce.

    OdpowiedzUsuń
  13. @rdza - po przeczytaniu całego tekstu wiedziałabyś, skąd agresja i złość.
    i nie, nie mylę pojęć - to Ty zawężasz pojęcie "dyskursu" do ściśle naukowego, jak sądzę; w rozumieniu potocznym używa się go obecnie wymiennie z dyskusją, a nie silę się bynajmniej na naukowość.
    wiem oczywiście czym jest erystyka i nawet po samym źródłosłowie nie mam zamiaru zrównywać jej z dyskusją - jest to po prostu kłótnia czy też pyskówka, jak kto woli, wskazuje na to jasno pochodzenie słowa i definicja. dla mnie podstawą dyskusji są fakty, a nie obelgi - dlatego nie rozmawiam z kimś, kto np. naczytał się Schopenhauera i próbuje po prostu wygrać, niezależnie od środków. zagrania poniżej pasa są nie tylko nieetyczne - są po prostu żałosne i łatwe, na poziomie naszych polityków i dziadków z Wermachtu - bo to właśnie doskonały popis erystyki w sytuacji szeroko pojętego dialogu. i tak, uważam, że ktoś, kto nie potrafi obronić swojego zdania inaczej niż za pomocą osobistych wycieczek, ośmieszania rozmówcy czy podważania jego wiarygodności takimi zagrywkami, nie jest partnerem do dyskusji.
    owszem, kiedy ktoś wytrąci mnie z równowagi, jestem bardzo autorytatywna, bywam agresywna. jednak ponownie - wypowiadasz się na mój temat z dużą pewnością siebie jak na kogoś, kto nie ma pojęcia o czym napisałam, bo nie dotarł nawet do 1/3 tekstu...
    nie wypowiadam się na temat retoryki jako takiej, chociaż byłabym daleka od stwierdzenia, że o jej teorii nie mam pojęcia. jest to po prostu tekst o gościu, który sprawił, (m.in. dzięki erystyce), że zwątpiłam w ludzki gatunek.

    zgadzać się ze mną nie musisz - niemniej dzięki za podpisanie się pod krytyką, bo obecnie panuje moda na beszty anonimowe.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jesli wedlug Ciebie fakt, ze "rozumieniu potocznym używa się [dyskursu] obecnie wymiennie z dyskusją" swiadczy o rozszerzeniu tego pojęcia, to najwyrażniej zupelnie nie masz pojecia o czym piszesz, bo ograniczenie dyskursu do dyskusji to amputacja bez znieczulenia na tym pierwszym. Zreszta, o tym ze jej dokonalas, napisalam juz post wyzej.

    OdpowiedzUsuń
  15. trudno mi dyskutować o definicji dyskursu, skoro nie uściślasz, którą definicję Ty masz na myśli - bo przykładowo socjologiczna nie pokrywa się do końca z filozoficzną, a i w obrębie samej filozofii podejście do zagadnienia jest zróżnicowane (dla przykładu wystarczy porównać Foucault i Habermasa). jak dla mnie, sam źródłosłów daje wystarczająco do myślenia. nie wydaje mi się jednak żeby to było miejsce na roztrząsanie definicji, bo tak jak napisałam - nie było to tematem posta, Ty natomiast wybrałaś sobie jedno zdanie i drążysz zagadnienie, które nie posiada jednoznacznej definicji, wspólnej dla wszystkich nauk. jeśli jest inaczej, proszę, oświeć mnie, może zabłysnę np. na uczelni, bo do tej pory słyszałam to słowo od różnych ludzi (a także czytałam w różnych publikacjach) w kontekstach, który przeczą jednoznaczności i nie sądzę, żeby powodem była ignorancja.

    o ile mogę się zgodzić, że uproszczenie pojęcia jest jego kastracją, zastanów się może nad tym, że post na blogu nie służy nauczaniu definicji, przynajmniej nie w moim wypadku, i nie widzę problemu w uproszczeniu pojęcia i skorzystaniu z jego potocznego rozumienia. poza tym obecnie w naukach humanistycznych używa się określenia "dyskurs" dla dialogu jako przedmiotu badania LUB dialogu zdeterminowanego przez logikę i argumentację. i w takim ujęciu nie widzę naprawdę problemu z użyciem tego słowa w tekście.

    główny problem polega na tym, że aby teraz udowodnić Ci, że mam rację, musiałabym - w moim mniemaniu - przekopać się przez literaturę i podać bezpośrednie odwołania do autorów, którzy inaczej definiują dyskurs. nie mam na to specjalnie ochoty i nie zależy mi na tym, żeby wygrać przepychankę pod postem na blogasku, jeśli mam być szczera - tym bardziej że również nie podajesz żadnego argumentu, poza "nie masz racji" i "nie masz pojęcia o czym piszesz", co nie udowadnia, że Ty masz o tym jakiekolwiek pojęcie. tak więc dalsze rozważania bez podparcia naukowego uważam za bezcelowe bo jak już pisałam - erystyką i osobistymi wycieczkami po prostu gardzę.

    OdpowiedzUsuń
  16. Stwierdzenie, ze nie widzisz "problemu w uproszczeniu pojęcia i skorzystaniu z jego potocznego rozumienia" zamkneloby temat. A tymczasem wolisz w klimacie tak znienawidzonej przez siebie ertystyki zalewac mnie slowem, mimochodem wspominac o uczelni i stwierdzac ze dyskurs to pojecie o szerokiej definicji, potem podawac okrojona, zawoalowanie probowac udowadniac mi swoja racje i brak mojej a w koncu pisac o bezcelowosci rozmowy. To jest wlasnie dyskurs i to jest wlasnie erystyka w dyskursie. Q.E.D.

    OdpowiedzUsuń
  17. i tu się chyba zgodzę - wystarczyłoby, jednak przyznam, że zirytował mnie ton, od jakiego zaczęłaś - a zwykle daję się, niestety podpuścić.

    OdpowiedzUsuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.