poniedziałek, 26 września 2011

Przeklęta magia Krakowa.

Jerzy! Dedykuję Ci tego oto posta!

phot. by Barbara Bienkowska
Mam taki plan, żeby przez najbliższe kilka postów popastwić się nieco nad Krakowem, jako że wracam tam - co z tego, że na tarczy - po niemalże rocznym gliwickim wygnaniu. Kiedyś naprawdę lubiłam to miasto - wierzyłam bez zastrzeżeń w tą całą krakowską magię, w Kazimierze i Rynki, bohemę i sztukę. Po spędzeniu tam 3 lat z okładem - mam dość. Ale od początku - tym razem będzie też o ludziach, bo niektóre ludzie domagały się żeby o nich napisać na blogasku - że niby tacy fajni są.

Dawno, dawno temu...albo nie. Po prostu - przyjechałam, poimprezowałam, znudziło mi się, potem znowu imprezowałam, następnie znowu mi się znudziło, a ostatecznie spotkałam kogoś kto całkiem skutecznie spróbował mi zrujnować życie. Daruję sobie tutaj ckliwe opowiastki, bo postać nie jest warta tego, żeby o niej pisać, poza tym w tle jest zdecydowanie więcej krzyków i autentycznie złych występków niż łez i czekania na telefon, zatem na melodramat się nie nadaje a ja mam mdłości kiedy piszę o emocjonalnych rozterkach, w każdym razie rzecz nie dotyczy miłości ani żadnego takiego paskudztwa. W życiu. Ważne jest jednak to, co było przedtem.

Z perspektywy czasu - skarbem Krakowa są ludzie, głównie przyjezdni, którzy tak jak ja dali się wyfrajerzyć i złapali się na te magiczności. Pierwszy rok był dość ciężki, bo po początkowym okresie społecznej izolacji (obiecywałam sobie, że na studiach koniec z hulaszczym trybem życia, jest nauka i koniec) rzuciłam się w wir rozrywek na tyle głęboko, że ledwo udało mi się wypłynąć na czas sesji. Z tego miejsca pozdrawiam serdecznie mojego kumpla Kiszczaka, któremu (przy wymiernej pomocy Karoli i Fali) zawdzięczam wiele niezapomnianych chwil, np. tą, kiedy podpuścił mnie o 4 nad ranem żebym zastukała w okienko tzw. "suki" stojącej na rynku i pomachała do panów policjantów. A to jest jedna z tych mniej rozrywkowych historii. Ukłon także w stronę Gordona, u którego mieszkałam przez rok - z całą pewnością nie słyszałam nigdy wcześniej ani później o innym mieszkaniu zasiedlonym przez rudego kota w stylu Garfielda oraz popiersie Marszałka, w którym panowie przy piwku, lub bardziej po słowiańsku - wódeczce - rozprawiają ze swobodą o poezji młodopolskiej tudzież literaturze rosyjskiej XIX wieku. Cytując ją nierzadko w oryginale. A wszystko to w klimacie iście młodopolskim, łącznie ze stylówą - trudno opisać, to trzeba było zobaczyć. Wiele mogę powiedzieć o Gordonie, ale przede wszystkim powiem, że ma rzadką umiejętność sprawiania, że ludzie czują się przy nim głupi i nędzni. Jeśli wejdziecie kiedyś do pubu i będzie tam siedział koleś w fezie na głowie, pykający ironicznie (nie wiem jak to robi, ale serio - ironia aż wali po oczach) fajeczkę - to może być on. Dzięki bogom za moją megalomanię, szczęśliwie dla mnie wytrzymała napór megalomanii równie wielkiej.

(Btw i tak wiem, że część z Was to czyta, szalenie mnie to raduje, chociaż nie mogę Was z tego powodu za bardzo obgadywać, bo się jeszcze obrazicie czy coś.)

Ale właściwie miało być o tej magii. Początkowo zachłysnęłam się nieco krakowskim klimatem, zwłaszcza że dane mi było mieszkać o 10 minut drogi pieszo od Rynku Głównego - wiecie, kamieniczki, Planty, bruki, uliczni artyści, czyli wszystko co to tak rajcuje turystów. Zachwycałam się tak mniej więcej przed dwa miesiące, potem włączyła mi się stała opcja - cynizm i od razu świat przestał być taki różowy. Przede wszystkim artyści - snułam sobie jakieś wizje wielkiej sztuki, bohemy i ogólnie najbardziej alternatywnej alternatywy ever. A w rzeczywistości - w Krakowie każdy jest artystą. Przyjechałam ze Śląska, gdzie każdy chłopak gra W COŚ, czyli głównie kopie piłkę po boisku (nie wiem po co, bo to nuda straszna) - a po przejściu na ruchową emeryturę, czyli w okolicy 30stki zajmuje miejsce na kanapie z puszką piwa, oglądając - oczywiście - meczyk. Na studiach chyba po raz pierwszy w życiu spotkałam przedstawicieli płci przeciwnej, którzy nie mieli pojęcia, na czym polega spalony. Bo w Krakowie prawie każdy gra, ale NA CZYMŚ - jeśli nie na puzonie albo fortepianie, to przynajmniej na harmonijce (pozdro dla Zośki, wirtuoza oboju - Twoi rodzice mieli niesamowite szczęście, że wybrałaś tak piękny i donośny instrument), nierzadko na Floriańskiej, w klubie, albo w przejściu koło Dworca Głównego (jedni lepiej, drudzy gorzej, o tych co grają kiepsko nie będę pisać, a o tych lepszych napiszę osobno). Rzecz tyczy się oczywiście reprezentantów obojga płci. Jeśli delikwent nie gra, to niechybnie rzeźbi / maluje / tańczy / śpiewa albo cholera wie co jeszcze. Ogólnie - w Krakowie wystarczy strugać łódeczki z kory i malować je farbą do pisanek, żeby nazywać się artystą. Jeśli ktoś sfilmowałby te łódeczki podczas rejsu w umywalce, to mamy już gotowy performance (muszę to szybko wykorzystać zanim ktoś mi pomysł ukradnie). Można przebierać w fotografach, poetach (ogromne zagęszczenie tychże na metr kwadratowy), muzykach i malarzach - i nietrudno odnieść wrażenie, że to miasto przepełnione jest nieodkrytymi geniuszami. Dodajmy do tego uniwersytet na co drugiej ulicy (kiedyś to były akademie i szkoły wyższe, ale ichnie władze postanowiły dodać sobie +100 do lansu) i mamy miasteczko uniwersyteckie w dosłownym znaczeniu.

Ach, ta bohema. Na fali ogólnego trendu dryfuję sobie także i ja, beztrosko i bezczelnie, gryząc poniekąd rękę, która mnie karmi. Bo lans na bycie nieodkrytym talentem sprawdza się tak dobrze chyba tylko tutaj. W żadnym innym mieście nie jest tak łatwo zostać artystą. Zatem zachęcam do pakowania swojej kolekcji origami, domowej manufaktury pióropuszy czy też gitary. Przyjedź do Krakowa, daj się odkryć.

Gods bless you.

P.S. Podjarałam się, że udało mi się napisać krótki tekst, ale z tego co widzę, wcale nie jest taki krótki. Damn it.

11 komentarzy:

  1. masz dziwne skojarzenia: Kraków-artyści-bohema. mnie się zawsze Kraków kojarzył z Wisłą! JAZDA JAZDA JAZDA! BIAŁA GWIAZDA!

    OdpowiedzUsuń
  2. dual, nie wal ściemy, bo sam jesteś bohema krakowska ;->

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Twoje pióro!
    Pakuję zabawki i jadę do Kraka, stanę po Mariackim ze statywem i dziećmi, a nóż ktoś się na to złapie... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. vVujo Najlepszy Rap!26 września 2011 10:45

    Chciałbym zauważyć, że ze słowem "poezja" bardziej rymuje się "Silesia", a nie "Lesser Poland" (Polska Leserska). Jak można to znaleźć w hicie z lat mojej młodości: " Podziemny legion, Silesia region! Dobrą strategią nie ufać mediom". Pytanie mam, mianowicie czy Kiszczak się faktycznie przerzucił na rap?:D
    Piękny wpis, same dissy, bardzo mi miło. To na Śląsku artystów bohema stworzyła niejeden poemat. Ależ ten blog gardzi prawdą! Ema!

    OdpowiedzUsuń
  5. Gwoli wyjaśnienia: dyskusje o poezji młodopolskiej sprowadzały się zwykle do "Chopin gdyby żył toby pił", a o literaturze rosyjskiej do "Ej, jak zastawimy twojego Tołstoja to może starczy na flaszkę".

    Dziękuję, kłaniam się.

    OdpowiedzUsuń
  6. ojtam. nie wiem co studiujesz,ale ja podczas mojej krótkiej 'kariery' na UJ przekonałam się,że np. termin przedłużenie sesji to fikcja,bajka,nada. Jest taka możliwość,ale Siła Wyższa (kierownictwo katedry, dziekan wydziału x i inni) będą twierdzić że takiego czegoś nie ma.To magia Krk;)wiecznie użeranie się;p
    Ja długo żałowałam powrotu do rodzinnej mieściny....ale z perspektywy czasu
    JUŻ nie żałuję,nie jestem pipdówową lalą która nie umie odnaleźć się w większym mieście niż 100 000 mieszkańców,niemniej Kraków jest specyficzny i bardzo PRZYTŁACZAJĄCY (bohema ;)))?.Wracam tu z przyjemnością,ale chyba nie chciałabym zamieszkać na stałe... życzę powodzenia w dalszej walce edukacyjnej;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Miss Ferreira - zrób tak, zrób! dzieci są obecnie trędy bardzo, możecie jakieś scenki rodzajowe odgrywać czy coś :)

    @Wuju - owszem, przerzucił się, już nie jest mrocznym synem hardcore'u :) prawdą gardzę!

    @Jerzy - ja tam pamiętam jak śpiewaliście Rotę. albo odpytywaliście się z w ramach luźnej konwersacji ze szczegółów z "Mistrza i Małgorzaty" ;) ale kwestie dot. wódki pamiętam także, oczywiście.

    @M.Maliciosa - u mnie na wydziale dzieją się różne czary i zawsze udawało nam się WSZYSTKO załatwiać, ale niestety z roku na rok zaostrza się regulamin i wszechobecna komputeryzacja, że coraz mniej rzeczy da się załatwić na piękne oczy i bez papierków. sekretariat wychodzi mi na przeciw, ale dziekanat. ach, dziekanat :) myślałam kiedyś, że mogłabym tu zamieszkać, ale teraz mam coraz większe wątpliwości.

    pozdrawiam! M

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja tam pojadę z moim nieodkrytym talentem, tak głęboko ukrytym, że nawet ja nie mam pojęcia o jego istnieniu.
    Hm, a mnie się wydaje, że Kraków jest przepełniony bananami i hipsterami. Może to tylko moje subiektywne zdanie, ale jakoś takie mam wrażenie. Przynajmniej z tego, co zaobserwowalam na moich wycieczkach do Krakowa. Teraz jest moda na wintycz, a przeciez Krakow jest taaaaaaki wintycz!

    OdpowiedzUsuń
  10. @mi - Kraków jest przepełniony hipsteryzmem i wszyscy są tak oryginalni i stylowi, że aż im się sweterki z H&M mechacą. od bohemy różnią się tym, że pozują na nieodkrytych geniuszy, ale w zasadzie sami nie wiedzą w jakiej dziedzinie - są po prostu ogólnie wybitni. i zmęczeni życiem. koniecznie trzeba celować albo w WINTYDŻ albo w UNDERGROUND, ale nad tym i nad hipsterami mam zamiar pastwić się osobno, bo to mój hop topic jest ;))

    OdpowiedzUsuń
  11. :):):)

    uwielbiam Ciebie czytać!

    OdpowiedzUsuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.