czwartek, 15 marca 2012

Refleksja post-zimowa.

W tym miesiącu planowałam kupić sobie coś fajnego, może - wreszcie - Lity, które już dawno przestały być najgorętszym trendem sezonu, ale którymi i tak się podniecam...Albo jakiś fajny plecak? Kolorowe, wiosenne fatałaszki?

Ostatecznie jednak postawiłam na wersję pragmatyczno - racjonalną i kupiłam sobie co następuje:
- prąd
- wodę
- gaz
- internet
a pozostałe nędzne resztki mojej krwawicy przeznaczyłam na jedzenie i używki wszelakie.

phot. by Piotr Semberecki
Ponieważ jestem w nastroju na dzielenie się z bliźnimi, sprzedam Wam dwa fajne patenty, które przydadzą się na pewno gdybyście kiedyś - tfu, tfu, odpukać - mieli zamieszkać w krakowskiej kamienicy,w towarzystwie tego pięknego, stylowego, kaflowego pieca, niech go szlag trafi i nie sczeźnie, cholerny. Kamienica, tzn. że zimą zamarzasz na kamień, a latem masz ochotę wziąć owego w dłoń i zatłuc się, bo temperatura przekracza tę dozwoloną przez prawa boskie i ludzkie. Żeby nie być gołosłowną - w lutym, w okresie największych mrozów, temperatura w naszym słodkim gniazdku (konkretnie w kuchni) wynosiła 9 stopni. DZIEWIĘĆ. Na salonach było nieco cieplej, bo aż ok. 14 stopni, za to warto wspomnieć o fakcie, że podobnie jak kuchnie, łazienki w tych pięknych kamienicznych mieszkaniach także nie posiadają ogrzewania. Żadnego ogrzewania. Jedynym ratunkiem jest elektryczny piecyk olejowy, zwany przeze mnie pieszczotliwie Azorkiem (bo ciągałam bo za kabel zimą po całym domu za sobą, nawet gdy szłam umyć zęby) lub tzw. farelka. Jedno i drugie jest przyjemnością okrutnie drogą w użytkowaniu i przy codziennym dogrzewaniu musicie w koszta wrzucić także coś na serce, bo jak przyjdzie rachunek za prąd, niechybnie zejdziecie na zawał (nie żeby te duże piece były tanie, co to to nie - ich urok polega na tym, że eksploatacja wychodzi drogo, a Ty, człowieku głupi i naiwny, dalej marzniesz). Zaoszczędzisz można za to na lodówce - skoro temperatura wewnątrz niej nie różni się od tej w pomieszczeniu, naprawdę można poczciwe urządzenie odłączyć od prądu. Sprawdziliśmy na różnych produktach - jedzenie w naszej kuchni trzymało  się tyle ile w lodówce, a poza tym jak człowiek jest na studiach to i tak nie ma tego jedzenia na tyle dużo żeby się zdążyło zepsuć. Ale miało być o patentach.

1. Pierwsza sztuczka wiąże się z termoaktywnym koncentratem antycellulitowym - ja miałam pod ręką taki z Eveline, w czerwonym opakowaniu. Wiadomo, że taki kosmetyki nie działają w sposób opisany na opakowaniu, ale zapewniam - termoaktywne to one są. I własną krwią zaręczam, że nasmarowanie tyłka, brzucha, ramion i nóg takim balsamikiem pozwoli Wam przetrwać te przykre chwile pomiędzy gorącym prysznicem a momentem osunięcia się w litościwą otchłań snu.

phot. by Piotr Semberecki
2. Ostra zima w połączeniu z mieszkaniem w kamienicy jest idealnym zestawem do odchudzania. Po pierwsze, jesteś na studiach (bo jeśli nie i zarabiasz, to czemu, na bogów, nie wynajmiesz sobie normalnego mieszkania?) i nie masz pieniędzy, więc i tak nie kupujesz słodyczy, chrupek, słodkich napojów itd. - bo Cię nie stać. Jeśli mimo to kupujesz, to nie masz pojęcia o jakim stanie finansowym mówię. Po drugie, przychodzą rachunki za prąd, a że nie możesz pozwolić sobie na ryzyko jego odcięcia, płacisz, po czym nie masz już pieniędzy na jedzenie. I po prostu - nie jesz. Dodatkowo z powodu zimna spalasz więcej kalorii i być może nawet chodzisz na uczelnię pieszo, bo tramwaj kosztuje, a wydatek rzędu 50zł na łapówkę dla kanara byłby dla Ciebie gwoździem do trumny.

I tak oto kończy się zima, a Ty jesteś kilka kilo szczuplejsza (chyba, że w międzyczasie złamałaś się i zwiałaś z tej lodowni do mamusi, a ona odkarmiła swojego kurczaczka), zahartowana (prawda, zero przeziębień), masz jędrne uda (krioterapia w Twojej kuchni wymroziła cellulit) i jak nigdy dotąd jesteś zdeterminowana żeby przeżyć. A, i jeszcze pozbyłaś się wszystkich swoich dziwnych żywieniowych oporów w stylu "fuuuj, ja tego nie zjeeeem". Uwierz mi, zjesz wszystko.

Tak naprawdę, to wszystko jest tego warte - nawet nie chodzi o to, że teraz, po odjęciu rachunków za ogrzewanie, nasze mieszkanie będzie śmiesznie tanie i warte absolutnie każdej złotówki. Ale świadomość, że po obu stronach masz sąsiadów, do których możesz zapukać w każdej sprawie - od "pożycz mopa" przez "masz fajki?" do "chodź na wódkę" - a cała kamienica przypomina lekko akademik (chociaż do Dietla 44 brakuje nam jeszcze bardzo, bardzo dużo) i Nowy Rok witasz, zaliczając 4 imprezy bez wychodzenia z budynku, by potem z ponad setką osób pić ruskiego szampana na ulicy pod własnymi oknami (i jakieś 200 metrów od Kazimierza), ta świadomość jest, uwierzcie mi, bezcenna. I chociaż zmarzł mi tyłek i momentami chciałam tłuc głową w parkiet, nie ruszę się stąd aż mnie nie wywalą za hulaszczy tryb życia.

Ale teraz, proszę państwa, przyszła wiosna. Poczułam to dzisiaj bardzo mocno, idąc Starowiślną w rozpiętej skórzanej kurtce narzuconej na lekką koszulkę. W pełnym słońcu, bez pośpiechu, bo moje życie pozbawione jest przymusu. I widział Pan, że to było dobre.

Gods bless you.

phot. by Piotr Semberecki

7 komentarzy:

  1. z postu wynika, że mieszkasz sama

    :(

    OdpowiedzUsuń
  2. bo Ty mnie w ogóle nie wspierasz. i nie chcesz umyć podłogi w kuchni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Znam ten stan, kiedy rachunki za ogrzewanie sięgają zenitu a w domu niemal zamarza kawa w szklance. Będę pamiętać o tych patentach i postaram zaopatrzyć się w termoaktywny krem przed nadejściem srogich mrozów. A swoją drogą- nienawidzę zimy. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kawa nam jeszcze nie zamarzła, ale żeby użyć masła, musiałam odkroić wybrany kawałek i położyć go na chwilę na piecu ;] nie ma lekko ;]
      zimy także nienawidzę.

      Usuń
  4. ooooooch, jak ja to dobrze znam! naiwnym dziecięciem jeszcze będąc(drugi rok studiów!!!) śmy se wynajęli ogromniasty pokój w kamienicy. i uwierzyliśmy właścicielowi "tak, ten wielki grzejnik pamiętający jeszcze czas przed waszymi narodzinami nagrzeje te gabaryty i dziura pod parapetem na pewno mu nie przeszkodzi". potem były kolejne kamienice, kolejne niedziałające piece, stolarka okienna pamiętająca czasy Breslau... woda zamarzająca w muszli klozetowej... ech, aż łza się w oku kręci.
    aleśmy piękni byli i młodzi (niektórym nawet zostało)!!!

    pozdr, Agatka
    ps. ale żem Cię na kazimierzu nie spotkała w weekend bywawszy to aż mi przykro!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hue hue, ja już nigdy nie uwierzę wynajemcy, który mówi mi "paaaani, cieplutko tu będzie" ;] ot, uroki kamienicznych mieszkań :) za to jakie wspomnienia!
      na Kazimierzu ostatnio bywam nawet dość często, ale incognito :) nie jestem zresztą tak charakterystyczna żeby mnie gdzieś przyuważyć, tak myślę :))

      Usuń

Tak, generalizuję. Tak, upraszczam i korzystam ze stereotypów. Mówiąc "zwykle" mam na myśli, że coś sprawdza się w ok. 7-9 przypadkach na 10 możliwych. Jeśli jesteś wyjątkiem - lucky you! Zanim zaczniesz ze mną dyskutować - pamiętaj, że "się nie zgadzam" i "jesteś głupia" - to nie argumenty.