niedziela, 7 sierpnia 2011

O zdychającej sztuce dyskursu

phot. by Katarzyna Hołda
Powiedzieć, że umiejętność dyskutowania na poziomie zanika lub zamiera, to mało. Ona po prostu zdycha na naszych oczach, jak mysz, którą dzisiaj upolowała moja demoniczna kotka i zamiast zabić - bawiła się nią, taką półżywą, dopóki nie wkroczyłam do akcji. Być może rozbestwiło mnie moje otoczenie, ludzie, których poznałam na studiach, starzy znajomi i przyjaciele, z którymi potrafię kłócić się zażarcie na kompletnie abstrakcyjne tematy, a potem ze spokojem i w zgodzie iść na piwo. Być może po prostu błędnie zakładałam, że każdy człowiek ma prawo do własnej opinii - bo jest to błędne założenie; jakim prawem opinię wyraża ktoś, kto nie ma pojęcia o temacie? Gdybym zabrała głos na temat wyższości jednej teorii w fizyce nad drugą, byłam równie śmieszna, co ludzie, którzy mają swoje zdanie na temat wojny w Iraku, mimo, że ich świadomość polityczna ogranicza się do oglądania "Panoramy". Panuje przekonanie, że wiek daje prawo wyrażania opinii na każdy temat, tak jakby dorosłość lub starość były równoznaczne z inteligencją, umiejętnością rozumienia i kojarzenia faktów oraz niezależnego myślenia. Ilość przeżytych lat nie jest proporcjonalna do ilości zdobytej wiedzy. Dlaczego zarzucenie 20-latkowi ignorancji jest normą obyczajową, a zrobienie tego samego wobec 60-latka zakrawa na skandal? 

phot. by Katarzyna Hołda
Nie wiem nic na temat tego, żeby szare komórki spontanicznie namnażały się w mózgu przez pączkowanie wraz z upływem czasu. Jeśli z kimś rozmawiam, wchodzę w dyskurs, nie ma znaczenia, czy rozmawiam z koleżanką, własną babcią, rektorem uczelni czy papieżem. Kultura języka jest taka sama dla wszystkich, w ramach dyskursu nie mieści się obelga, osobiste wycieczki i inne tanie chwyty. O ile mogę założyć, że potrafię wysławiać się na pewnym poziomie, w dyskusji chodzi tylko o udowodnienie swojej racji. Jakkolwiek by to nazwać, jest to walka, im bardziej wymagająca, tym ciekawsza, im bardziej uczciwa, tym trudniejsza. 

Dlaczego taki temat? Jak zwykle COŚ musiało mnie sprowokować - tym razem był to ktoś, kogo nazwę po prostu KTOSIEM, człowiek w podeszłym wieku, nobliwy i przekonany o własnej nieomylności. Tak naprawdę nieistotne jest, o co poszło i dlaczego, ważne że na dźwięk już pierwszych słów zalała mnie krew, jak zwykle kiedy cudza opinia godzi w mój światopogląd. Tryb niszczenia włączył mi się samoistnie, w myślach już katalogowałam argumenty żeby podeprzeć się czymś w nadchodzącym akcie destrukcji. Tak, jestem przemądrzała. Tak, kiedy chcę coś udowodnić, potrafię rzucać cytatami, autorami, wynikami badan i statystykami, przez co wychodzę na tą najgorszą, która zawsze musi mieć rację. A przecież wcale tak nie jest.

Niezmiernie cenię ludzi, którzy potrafią mnie do czegoś przekonać. Jednym celnym zdaniem sprawiają, że zatrzymuję się, rozpędzona, z nagłym przebłyskiem "o kurczę. nie myślałam nigdy o tym w ten sposób". Szczerze - uwielbiam to uczucie, mam wtedy wrażenie, że idę o krok naprzód, że właśnie odebrałam cenną lekcję od kogoś, kto w tej kwestii jest ode mnie mądrzejszy. Czego znieść nie mogę - założenia, że czyjś tytuł naukowy, wiek lub status społeczny dają niezbywalne prawo do posiadania wiedzy absolutnej, tego, że ktoś oczekuje ode mnie, że poprę jego zdanie tylko na podstawie faktu, że inni je popierają. 

Zaiste, kozy są mądrzejsze od owiec - wystarczy je poprowadzić, nie trzeba ich popędzać z kijem w dłoni. Rozumiem i jednocześnie nie rozumiem, że ludzie mają potrzebę szukania życiowych autorytetów, na których mogą się całkowicie oprzeć. O ile jest to łatwiejsze od samodzielnego myślenia, od sprzeciwu, od zanegowania pewnych ustalonych wartości. O ile łatwiej jest nie-myśleć, zostać owcą i potakiwać tym, których ustawiamy na drabinie intelektualnej ponad sobą. O ileż wygodniej.

Czym jest dyskusja? Dlaczego tej umiejętności nie ćwiczy się w szkołach, dlaczego zakłada się, że jest to zbyteczne? Nie dyskutując, sami hodujemy się na bezmyślne bydło, podatne na manipulację; w efekcie mamy polityków, na jakich zasługujemy - którzy zamiast kontrargumentów szukają dziadków z Wermachtu i Żydów w rodowodzie. A wszystko dlatego, że nie chce nam się myśleć, uważamy, że nie warto protestować, uważamy, że jeden głos niczego nie zmienia. 

Dla mnie zmienia. Pozwala zachować szacunek do siebie.
phot. by Katarzyna Hołda  

Wracając do Ktosia - mówiąc oględnie, trafił mnie szlag. Jako, że staram się być niesamowicie zen, o poziomie mojej złości świadczyły tylko wypieki na policzkach, podczas kiedy miałam tak naprawdę ochotę wrzeszczeć, słysząc potok bzdur opierających się na rasistowskich stereotypach, PRLowskiej polaczkowatości, braku szacunku dla człowieka jak autonomicznej jednostki. Nie potrafię milczeć, to jedna z moich wad. Nie mogę znieść, kiedy ktoś traktuje mnie protekcjonalnie i z pobłażaniem, dlatego, że mam "tylko 23 lata", a on - sądząc z poziomu zadufania w sobie - jakieś 650. 


phot. by Katarzyna Hołda
Z nieukrywaną przyjemnością i dumą rozniosłam pana na drzazgi, nie używając niczego więcej, niż logiki i furii - obydwu na zimno. Pan się obraził, rodzina zbeształa mnie za zrobienie z pana idioty, znowu jestem ta najgorsza. A wystarczyło nie otwierać paszczy i rozmawiać o pogodzie. Wystarczyło nie bluźnić Rydzykiem w moim własnym domu. Wystarczyło nie mówić zupełnie serio "kobiety do garów, czarnuchy na plantację, geje na krzesło, a Żydzi do gazu bo tak jest po bożemu".

Nie, nie każdy powinien mieć prawo do zabierania głosu. Nie każdy. 

I znowu jestem ta zła. Bo gdybym nie wypowiedziała wtedy wojny, gdybym nie zadeklarowała, że Ktosiowi więcej ręki nie podam, czułabym obrzydzenie dla swojej uległości. Całe życie pod górkę.

Miało być o dyskursie, a znowu popłynęłam w innym kierunku. Może kiedyś uda mi się skończyć tak, jak zaplanowałam. Spontaniczne pisanie ma swoje minusy :)


Gods bless you.